piątek, 18 listopada 2016

Wandering through this city's blackest streets


Zrobiło się cokolwiek zimno. Fakt ten zmusił mnie do przerzucenia się na płaszcz jesienno-zimowo-(wczesno)wiosenny już trochę czasu temu. A jak płaszcz, to i nakrycie głowy odpowiednie (i zdatne do noszenia, póki nie zacznie tutaj piździć jak w Kieleckiem) - cylinder, a raczej coś pomiędzy normalnym cylindrem a cylindrem ujeżdżeniowym. Na to pierwsze jest, jak na moje oko, minimalnie za niski, na to drugie - nieco za wysoki. Zabawną rzeczą jest, że w taki sposób noszę się już z siedem lat, wliczając w to zeszły rok, jednak ludzie z mojego wydziału dopiero teraz połapali, się, że chodzę ubrana jak typowy arystokrata, przynajmniej jeśli o okrycie wierzchnie idzie. Cóż, trzeba jakoś podkreślić, żem burżuazja. W sumie dziwię się, że mój wykładowca (lewak aż miło) od Urban Studies jeszcze mi nie zaczął tego wytykać :v Chyba jedynie dlatego, że mnie lubi - i to lubi do tego stopnia, że potrafi pochwalić mnie za odpowiedź gdy wychodzę z sali wykładowej i  powtórzyć to samo pięć minut później, gdy wracam z kawą. Nie wiem, czy uznawać to za miłe (yay, ktoś docenia moją wiedzę) czy za zatrważające (pozostali słuchacze, którzy prawdopodobnie nie wiedzą rzeczy; chociaż hej, to nie historia sztuki, jeno architektura, nie trzeba być od razu asem z tego pierwszego, ale tak serio to trzeba).
Szkocka pogoda działa mi nieco na nerwy. Znaczy, nie miałabym nic przeciwko zimnu, zimno jest do przeżycia, zawsze można dodać kilka warstw. Tylko że Szkocja nie ma po prostu chłodnego klimatu - ma klimat statystycznie chłodny, ale gdyby wziąć pod lupę losowy dzień, to właściwie nie da się określić. Pogoda potrafi zmieniać się co pół godziny i to dosyć... ekstremalnie. Wychodząc z domu najlepiej zabrać parasol, kurtkę przeciwdeszczową, okulary przeciwsłoneczne, trochę rzeczy na zmianę (gdyby przemokły, bo parasol niewiele daje przy silnym wietrze, czyli prawie zawsze) oraz torbę, w którą ewentualnie można spakować zbędne warstwy, by nie wyglądać jak idiota mając przez ramię przewieszone płaszcz i dwie bluzy.
Ewentualnie można usiłować się hartować (oraz złapać zapalenie oskrzeli) i, jak Szkoci, do początku grudnia zasuwać w jesionce, potem łaskawie założyć pod jesionkę sweter, a gdy temperatury podniosą się ponad piętnaście stopni - zasuwać topless (z nieznanych mi powodów jest to wersja akceptowalna tylko i wyłącznie dla mężczyzn; damskim odpowiednikiem jest ubiór niemalże plażowy).

So, weather changed to a colder one some time ago. That urged me into switching into my autumn-winter-early spring coat, with an appriopriate hat of course - a tophat, or rather an inbreed abomination between a dressage hat and an actual tophat. For my taste, it's too high to be the first one, and a little bit too short for the second. Funny thing, I've been dressing in such fashion for seven years, last year included, but people from my department have realised just now that I'm dressing like an aristrocrat, at least when it comes to the outerwear. Well, I have to somehow highlight what a bourgeoisie I am. I'm a little bit surprised that my Urban Studies professor (he's so much to the left that it's  just right :v ) didn't started roasting me about it :v Maybe because he likes me - and likes me to the point that he'll praise me for an answer when I'm leaving the lecture theater, and do the same thing again five minutes after, when I'm coming back from coffee break. I'm not sure if I should treat it as a nice thing (someone appreciates my knowledge!) or something frightening (other participants of the lecture, who probably don't know things; but hey, that's not an history of art course, but architecture, you don't need to be well versed in the first one but seriously, you gotta).
Scottish weather annoys me a little bit. I mean, I have nothing against cold, it's okay, I can survive, add some layers or something. But Scotland doesn't have just a cold climate - it's a statistically cold climate, but if you take a randomly choosen day into consideration, it's actually hard to tell. The weather can change every half an hour and in a... rather extreme way. Going out, the best thing you can do is to take an umbrella, raincoat, sunglasses, some things to change into (just in case, if umbrella would fail in quest of protecting you from the rain, what would probably happened, because wind here is unholy and strong, almost always) and a huge bag, so you can hide all your things in here, just to not look like an idiot, carrying two jumpers and a coat when it's sunny and warm.
Or you can try to adjust yourself (and get a pneumonia in the process) and be like Scots, wearing only a light coat until the beginning of December, then maybe wear a jumper underneath, but when temperatures reach magic border of fifteen degrees (Celsius) - run around topless (but, to my dismay, that's an option only for men; women's equivalent is something strangerly close to a beachwear).
Złapałam się na tym, że właściwie prawie cały czas noszę sukienki/spódnice/tuniki i raczej unikam spodni (przez co rozumiem jeansy; jak wiadomo, szarawary czy welurowe szorty prawdziwymi spodniami nie są, tak jak feministki/lewacy/nie-katolicy/osoby LGBTQ nie są prawdziwymi Polakami); jestem zdziwiona, bo kiedyś musiałam się do rzeczy niebędących spodniami zmuszać - spodnie to było coś wygodnego, coś z czym nie trzeba kombinować, radość i ciepło. Nie mówię, że nie doceniam spodni i pozbyłam się wszystkich z mojej szafy, nie, ciągle mam kilka par na wszelki wypadek. Lubię spódnice, w sumie od dłuższego czasu lubię, jedynie miałam problem z zakładaniem ich na siebie. Zaczęłam się trochę zmuszać (ogólnie zmuszanie się do czegoś czego się nie lubi dobre nie jest, ale jak już napisałam - to było bardziej "chcę, ale w sumie to się trochę boję"), et voila, teraz popylam jak bozia przykazała kobiecie, w KOBIECYCH RZECZACH. Lol, nope. Nie cierpię stwierdzenia, że spódnice (czy ogólnie coś) jest kobiece lub męskie. A sarong czy kilt to przepraszam bardzo co jest? Zwłaszcza, że ładni panowie w ładnych kiltach wyglądają wyjątkowo ładnie; o sarongach się nie wypowiem, ale też wydają się być ok.
Także ten, nie mam zamiaru nikogo przekonywać, że kiecki cacy a spodnie be - zwyczajnie jakimś cudem zaczął mi się w życiu ten okres, kiedy preferuję spódnice. Czego w sumie trochę żałuję, ale tylko z jednego powodu - brak kieszeni. Nie, żeby damskie spodnie miały jakieś wybitne kieszenie, ale zawsze coś tam się upchnie. Z tego między innymi względu na zdjęcia kolejnego ubioru załapała się smycz od mojej legitymacji studenckiej - jako że ta jest jednocześnie kartą wstępu do wszystkich uczelnianych budynków to muszę ją mieć pod ręką. Ogólnie zdarza mi się upychać rzeczy za paskiem; dobrym pomysłem byłoby też wykorzystanie przestrzeni dekoltu, acz wyciąganie stamtąd rzeczy przyciągnęłoby stanowczo za dużo uwagi... >D

I've caught myself wearing almost only skirts/dresses/tunics and kind of avoiding trousers (or rather jeans; as you may know, harem pants or velvet shorts doesn't count as trousers); I'm a bit surprised, not so long ago I had to force myself to not wear trousers, as I perceived them as something comfortable, safe, not requiring much styling, pure joy and warmth, just a go-to piece of clothing. I'm not saying that I totally dismiss trousers and don't appreciate them at all, no, I still have a couple of pairs just in case. I just like skirts, actually have liked them for a long time now, I just had kind of issue with wearing them. I started forcing myself a bit (okay, I know that forcing yourself into something you don't feel comfortable with is not good, but it was more like "I really want, but at the same time I'm a bit afraid"), et voila, fake it till you make it, and now I'm dressing as God intended it for women, in FEMININE THINGS. Lol, nope. I hate the assumption that skirts (or in general anything) is feminine or masculine. Excuse me, but what about a kilt or a sarong? An important point - handsome men are even more handsome in kilts; I cannot say anything for sarongs though, never seen anyone wearing one, but they seem to be okay as well.
And so, I'm not trying to persuade anyone that skirts or dresses are the best things in the world; I'm just at the point of my life when I prefere those over trousers. But I regret it a bit, because of the lack of pockets. Not that trousers for women had a proper pockets or anything, but you still can manage to squeeze something in here... Anyway, because of that in one of upcoming photos you can spot the leash of my student card - which is a pass card at the same time, so I like and need to have it nearby all the time. In general, I'm stuffing some of my things under belts - I just have to keep them somewhere, okay? Actually, using my decolletage would be a clever idea, although getting things out there would draw too much of an unnecessary attention... >D

Choker - Made by me || Rings - I am || Tophat - Skoczów || Coat - ??? || Shawl - A gift || Blouse - Thrift shop || Skirt - SheIn || Underskirt - Thrift shop || Boots - Vagabond

sobota, 12 listopada 2016

Prince(ss) of thieves


Pierwsze do czego muszę się przyznać - te zdjęcia najnowsze nie są. Nie było jakoś okazji wcześniej ich opublikować. Tłumaczy to mój dziwaczy kolor włosów - nigdy nie kierujcie się obrazkami na opakowaniu farby, one kłamią i potem okazuje się, że w sumie to kupiliście czysty czerwony pigment. Tyle dobrego, że dość szybko spłowiał (i znowu, etykiety kłamią, miał się trzymać do dziesięciu myć), a ja znalazłam pół-permanentną farbę która ma idealny odcień, nie robi kuku mojej wrażliwej skórze i jest cruelty free (oraz śmierdzi jak przegotowany rosół, lukrecja i brukselka zmiksowane razem, ale idzie się przyzwyczaić).
Podoba mi się, jak nieco chłopięco wypadłam w tym ubiorze (tak, dla mnie brak cycków = chłopięcość, przynajmniej w moim wypadku), jeszcze chusta, która miała stanowić alternatywę dla paska tak właściwie to nieco zmniejsza moją talię, przynajmniej patrząc en face. Do tego jeszcze fryzura a la flapper girl, co wyszło zupełnie przypadkiem, bo chciałam jakoś odwrócić uwagę od włosów, zwłaszcza dzikiego odrostu który farby łapać nie chciał, ponieważ nie, a nie ma nic lepszego do odwracania uwagi jak spore czarne coś na głowie; et voila, mamy coś nieco chłopczycowatego >D
Och, i odkurzyłam moją mniej podstawową fotoszopową wiedzę jeśli chodzi o edycję zdjęć. Mam nadzieję, że widać różnicę w jakości, i jest to różnica korzystna (dla mnie jest, ale monitor mojego laptopa bywa... kreatywny).

First things first - those are not the most up to date photos of myself. I just happened to not have time to upload them before. That explains my weird haircolour - never, never choose a dye by a picture of the effect post-application on its box. Those things lie and then it turns out that you actually purchased pure red pigment. Luckily, it faded out pretty quickly  (and again, the description box lied, it should have faded after ten washes or more), and I managed to find a semi-permanent hair dye in a perfect shade, not irritating my sensitive scalp and from a cruelty free brand (and it smells like... well, if you would mix together an overcooked vegetable broth, liquorice and brussel sprouts it would be very close to the actual... aroma of the dye. But I've already got used to it).
I like how a bit boyish I look in this particular outfi (yup, for me no tits=boyishness [is that even a word?!], at least in my case). The shawl which was meant to be an alternative for a belt, instead of highlighting my waist only diminishes it, at least when looking en face. Add to that a flapper-girl like hairstyle, which was actually an accident, I just wanted to draw attention away from my crazy hair, especially roots, which didn't want to catch the colour at all, and there's nothing better to do so than a big black something on your head; et voila, all those things come together into a bit of a tomboy look >D
Standardowo już - nie wiem, czy kogoś to obchodzi, no ale po raz kolejny regularne publikowanie postów szlag trafił, przepraszam. Powód pierwszy - wycieczka do Wenecji dla chętnych z roku. I totalnie warto było się wybrać; naszym głównym celem było biennale architektoniczne, prawda, że niespodzianka? :v W każdym razie - biennale jest piękne, 10/10, tylko dwa dni na zobaczenie i Arsenale i Giardini to stanowczo za mało, ba, tydzień to byłoby mało, jeśli doliczyć jeszcze takie cuda jak hiszpański czy nigeryjski pawilon, schowane gdzieś w mieście ponieważ bo tak. No i samo miasto - wiadomo, piękne. A pomysł, żeby zamieszkać na drugim jego końcu w stosunku do lokalizacji biennale... Cóż, moje nogi mówią nie, moja chęć przygody i oglądania ładnych rzeczy mówią tak. Chociaż trochę denerwującym jest, gdy gubisz się w drodze do hotelu jakoś pięć razy i właściwie docierasz do celu po godzinie, gdy teoretycznie powinno ci to zająć tak z dwadzieścia minut... No ale, w całą sytuację mogły być zamieszane pewne ilości wina >D
Powód drugi nieregularności - zasuwam jak mały samochodzik, ponieważ mam tylko dwa tygodnie, żeby zrobić finalne rysunki do projektu, dwa modele i jeszcze żeby przy okazji to wszystko nadawało się do prezentacji. Oraz oddać chore zaliczenie które wymaga używania cyferek (i mózgu), a także zacząć myśleć nad tym, jaki temat eseju wybrać (przy czym nie są one nawet jeszcze podane) - Mackintosh School of Architecture at its finest, proszę państwa. Prawda, mogłabym sobie zafundować nocny maraton i którąś z tych rzeczy skończyć, ale nie, ja jeszcze staram się szanować moje zdrowie fizyczne i psychiczne i pracuję jedynie od sześciu do dziewięciu godzin. Jeszcze.

As usual - I don't know if anyone cares, but again my regular posting wasn't so regular, I'm sorry. But, I have excuses! First one - study trip to Venice. It was totally worth it; our main aim was to visit the architectural biennale, what a surprise! :v Anyway, biennale is stunning, 10/10, but only two days to see both the Arsenale and the Giardini wasn't enough, well, even a week wouldn't be enough, if we count in such curiosities as the Spanish or Nigerian Pavillions, which were randomly placed somewhere in the city, away from the main exhibitions, because why not. And the city itself - obviously, beautiful. And idea of staying in the hotel on the opposite end of the city from the biennale... Well, my legs says no, my desire of adventure and longing for pretty things says yasssss. But I must admit, it's slightly annoying when you get lost, like, five times on your way to the hotel, late at night, and reach your destination after an hour, when it should've taken about twenty minutes... But, there was sooooooome wine included in this situation >D
Second excuse - I have hella lot work to do, as I have only two weeks to complete all the drawings and models for my project and it should also be polished and ready for a presentation (even better - a guest review!). What is more, I have to complete an assignment which requires me to use numbers and calculations and my brain, and also start thinking about my essays' topics (which are not given yet) - Mackintosh School of Architecture at its finest, ladies and gentlemen. I know that I could pull an all-nighter or two to complete some of those things really quickly, but nah. I still value my physical and mental health and I work only six to nine hours a day. So far.
Headscarf - souvenir stall in Padova || Necklaces - Sadir Jewellery (moon), Zara (bird skull) || Ring - Primark || Bracelets - New Look || Tunic - Thrift shop || Shawl - Thrift shop || Trousers - Trussardi || Boots - Vagabond