niedziela, 5 listopada 2017

Don't let me burn for the witch that I am

Pierwszy tribalowy występ za mną. Grupowy oczywiście, bo na solo lub duet to jestem jeszcze tancerką na zbyt niskim levelu. Chociaż mam kilka upatrzonych utworów do których w sumie można by zrobić fajne choreo (gdybym umiała wymyślać takie rzeczy) na dwie tancerki - i utwory te to głównie srogie średniowieczne nuty, ponieważ skoro można tańczyć taniec brzucha do flamenco, metalu i swingu, to czemu nie do utworów z playlisty Medieval Hardcore Party Mix, niektóre mają fajne motywy na drum solo >D
Dla bezpieczeństwa (oraz z powodu oślego uporu jednej członkini trupy, ale o to mniejsza) tańczyłam z tyłu, gdzie mogła mnie obejrzeć jedynie 1/3 widowni. I dobrze, bo trzęsłam się cały czas jak galareta i nawet nie umiałam zmusić do uśmiech - ale hej, przynajmniej od tego drżenia moje shimmy wyglądało w końcu porządnie!
Ponoć poczynione zostały zdjęcia, a nawet i nagranie występu; nie miałam okazji jeszcze dostać takowych w moje łapki, ale jak dostanę (i nie będę wyglądać bardzo źle), to się podzielę. Póki co posiadam tylko bardzo kiepskie zdjęcie (na którym mam demoniczne oczy) zrobione po występie, co by móc szpanować przed znajomymi. Teoretycznie mogłabym zrobić lepsze zdjęcie w mieszkaniu, ale nie zamierzam pakować się w tribalowy stanik o ile naprawdę nie muszę - w swojej nieskończonej mądrości zrobiłam go sobie z nierozpinanego stanika sportowego (chociaż rozważam rozprucie i wszycie gorsetowego wiązania, ale nie wiem jak zachowa się tkanina) - to jedna rzecz, a druga - makijaż wymagał użycia szminki która robi mi z ust papier ścierny, zastyga w dwie sekundy i daje się zmyć li i jedynie olejem ryżowym, z drobną pomocą szczoteczki do zębów. Nie jestem skłonna aż tak poświęcać się dla bloga. Zresztą, 1/3 mojego kostiumu (opaskę, własnoręcznie wykonaną) można podziwiać na Insta. Gdyż otóż tak, potrzebuję więcej atencji od ludzi z internetów, założyłam Insta. Początkowo miał uzupełniać moje internetowe portfolio (które nie istnieje, lol) i chciałam wrzucać tylko rysunki. Wyszło jak wyszło.
W każdym razie, wpadłam w rękodzielniczy szał i zamierzam wykonać sobie kolejny zestaw stanik+opaska (oraz ponieważ jestem skąpa i nie zamierzam płacić komuś ponad 2000 zł za zrobiony na zamówienie zestaw, skoro sama mogę coś wykombinować za mniej niż pół ceny). Oraz ogólnie więcej opasek i ozdób do włosów, gdyż moja fryzura jest niezwykle nudną, a noszenie kapeluszy w mieście tak wietrznym jak Glasgow trudne (co nie znaczy że nie próbuję, ostatnio goniłam swój turban po wyjściu z mieszkania). Jeśli wyjdzie dobrze, szykujcie się na spam DIY >D

So, I've performed on my first bellydance event ever. In a group of course, I'm still a newbie, not good enough to do solo or duetto dance. Although I have some songs I would like to dance to (if I've only known how to arrange a choreography which actually makes sense), preferably with someone elese - and well, most of those songs are medieval. Because if you can bellydance to metal, swing or flamenco, then you can as well try to bellydance to songs from Medieval Hardcore Party Mix >D Some of them have pretty good parts suitable for a drum solo.
For my own good (and because of one of the troupe member's stubbornness, but whatever) I was dancing in the back row, so only like 1/3 of the audience could actually see me. Good, because I was shivering like crazy (gotta love this adrenaline rush) and didn't even manage to smile - but hey, at least my shimmy was looking good for once.
There will be photos, and even a recording - or so we were told at the event. I don't have them yet, but if I won't look absolutely horrible, I'll share them. For now, I have only one, poorly made post-performance photo, and for some reasons I look as if I was possessed by a demon of some sort, as my eyes are glowing. Oh well, gotta love the shitty light at the venue. Well, I could've taken a photo of the whole essemble in my flat, with good lighting etc., but, being very smart, I've made my tribal bra from a sport bra without any clasps or anything. And I'm not going to wear it if I don't absolutely have to. This shit is hard to get on. And off. And the metal fringe is so, so cold. Another thing is that for my make up I've used a lipstick that turns my lips into sandpaper - and the only way to get it off is to use loads of rice oil. And a toothbrush. So no, thank you, maybe I'll be able to take bettter photos next time. Anyway, the most interesting part - the headdress, made by me, as almost the whole damn thing, because I'm not going to pay over £400 for custom-made stuff - can be seen on my Instagram. Because why, yes, I have an Instagram now, I need all the attention from the strangers on the internet. It was meant to be an extension of my (non-existent) digital portfolio, but it is what it is now.
Anyway, I have a hand-crafting fever now and I'm going to make myself another bra+headdress set, because you can never have enough of those. And I'm considering making some hair accessories in general, as my hairstyle is so repetitive and boring it hurts, and trying to spice it up with hats does not quite work in city as windy as Glasgow (not so long ago I was chasing my turban down the street). If those things will turn out okay, brace yourselves for an DIY spam >D



Choker - Mango || Necklace - I am || Rings - Primark || Kimono - Thrifted || Blouse - Thrifted || Belts - Wolford, Ebay || Skirt - Thrifted || Shoes - Vagabond


środa, 11 października 2017

You shouldn't let poets lie to you


Jeśli chodzi o propozycje dla kobiecej sylwetki w modzie, to zasadniczo lubię trzy - Thierry'ego Muglera, New Look Diora oraz modę edwardiańską. Wszystkie trzy mają punkt wspólny, mianowicie podkreślanie talii; wiem że strasznie jestem z tym nudna oraz zaprzeczam swojej miłości do luźnych form wyrażonej w poprzednim poście, no ale co pan zrobisz, no nic nie zrobisz.
Wracając do mody edwardiańskiej - uwielbiam obfitość, jaka występowała u góry ubioru w tamtych czasach. Falbany, żaboty, moje ukochane bishop sleeves... Przez chwilę zastanawiałam się, czy może ta bluzka nie jest autentycznie z tej epoki (ma bardzo dziwne obszycie, definitywnie nie maszynowe, i brak metki), ale nie ma się co oszukować, to pewnie jakieś historyzujące cudo z lat 80. Chociaż materiał jest specyficzny - mimo prania sprawia wrażenie jakby nakrochmalonego, trochę jak niektóre rodzaje jedwabiu (chociaż tutaj też obstawiałabym wiskozę, bo niemożliwym jest żeby dostać takie cudo za tak mały pieniądz).

Wracając do kwestii podkreślania talii, skojarzyło mi się to z rozmową, którą przeprowadziłam kilka lat temu. Zarzucono mi, że nie mogę być feministką i jednocześnie nosić gorsety. Bo gorset to kwintesencja społeczno-kulturowego zniewolenia kobiety przez mężczyznę i kształtowania jej, kobiety (ciała, zainteresowań, roli) wbrew jej woli. Ergo, noszenie gorsetu = wzmacnianie patriarchatu. Nie po to kobiety walczyły o pozbycie się tego elementu garderoby (swoją drogą, bardzo pomogła w tym II wojna światowa, z reglamentacją materiałów, deficytem metalu i koniecznością przejęcia przez kobiety męskich zajęć) żebym ja teraz dobrowolnie sznurowała gorset na wydechu.
W sumie to samo można powiedzieć o stanikach; przynajmniej w wypadku osób o piersiach małych/średnich - takim stanik w sumie potrzebny jak rybie rower, bo biust trzyma się sam (a nawet jeśli nie, to co komu przeszkadza ta obwisłość, poza samą osobą której coś wisi?). Noszenie stanika jest czystą społeczną presją odnośnie idealnego kształtu piersi i (kompletnie dla mnie niezrozumiałego) uznania zarysu kobiecego sutka za coś wysoce niestosownego. A jakoś nikt (bezpośrednio) nie podchodzi i nie krzyczy na kobiety noszące staniki że wzmacniają patriarchat.
Znaczy, nie przeczę że gorset miał za zadanie, poza modelowaniem niemożliwej sylwetki, utrudnienie kobiecie wykonywania pewnych czynności, swobodnego poruszania się, więc uczynienie jej bardziej bezbronną i zależną od mężczyzny. Jednak w obecnych czasach noszenie gorsetów jest wyborem, nie koniecznością. Chociaż znów, w kwestii wybór/konieczność odnośnie wyglądu zewnętrznego kobiety spotkałam się z opinią, że wszystko jest koniecznością, nawet jeśli mówi się, że robi się to dla siebie (tę akurat opinię znalazłam na, a jakże, tumblrze. Wiem, tumblr to rakowisko i nie należy go brać poważnie); bo dlaczego dziewczynki zaczynają się malować? Ponieważ społeczeństwo mówi, że kobiety się malują. Dziewczynka chce być kobietą. Nawet, jeśli uważa, że wybiera malowanie się z własnej woli, to i tak wchodzi w przypisaną jej przez patriarchat rolę bycia śliczną i ciągłego poprawiania swojej urody.
Osobiście bardzo nie lubię, gdy ktoś uważa że wie lepiej dlaczego coś robię. Przepraszam bardzo, spędzam tyle czasu na ruminacjach i czytaniu artykułów z dziedziny psychologii że wiem aż za dobrze dlaczego robię pewne rzeczy >D Żeby nie było - nie podważam zasadności powyższych argumentów. Bardziej boli mnie to, jak były mi one zaprezentowane. Z niepodważalną pewnością siebie, jak prawdy objawione. A ja mam tę dziwną cechę, że przywiązuję bardzo dużą wagę do tego, jak się swoją opinię ubiera w słowa. Ton jest ważniejszy nawet od ogólnego sensu wypowiedzi. Jest to dla mnie do tego stopnia istotne, że niektóre sposoby wyrażania się potrafią wywołać u mnie automatyczną niechęć ocierającą się niemal o agresję.
Wracając jednak do tematu - noszę gorsety (waist clinchers, szerokie paski, cokolwiek) bo lubię. Zdaję sobie sprawę z ładunku kulturowego jaki ten niewinny element ubioru dźwiga. Ale pociąga mnie jedynie estetyka; jestem bardzo daleka od romantycyzowania przeszłości i zachwycania się nią w inny sposób niż zachwytem badacza.

When it comes to takes on female silhouettes that were presented in fashion throught history, I have three favourites - original, one and only Thierry Mugler, Dior's New Look and fashion of  the Edwardian era. All of them accentuate the waist quite strongly and I love that; may it be contradictive to my love of all things oversized and baggy, which I've declared in previous entry, but oh well.
Back to the Edwardian fashion - I just love how play with proportion was taken even further with opulent tops. Tiers of frills, ruffles and lace, embroidery, bishop sleeves (and complicated sleeves in general)... For a moment I was actually wondering if this blouse is not from that exact period, due to extremely delicate (but kinda stiff, like some sort of silk) material, weird hems, definitely not a sewing-machine ones, and the lack of a tag or any marks of it. Well, I may keep dreaming, because it is more likely to be an '80 take on historic clothing; it's surprising how much of that kind of stuff exist.
Talking about putting all the focus on the waist reminded me of a conversation I had few years ago. I was told that I cannot call myself, or be a feminist, if I enjoy wearing corsets. Because that's a tool of patriarchal oppression - shaping womens' bodies (and tastes, and roles she could take) to fit the taste of men, making it for women hard to move around, therefore delegating them to less serious, "feminine" tasks. Therefore, continued my interlocutor, wearing a corset is giving yourself up to patriarchy. That's not what my female ancestors fought for (1st and 2nd WW helped them a lot with abolishing corsets and allowing women to wear practical clothes, mostly due to lack of materials, metals and also need for women to take "male" jobs).
Well, you may say same thing about bras; at least when it comes to people with small to medium breast size (for that I can speak from my own experience) - breasts hold themselves in place to some extend (and even if not, if it's fine by you, then ok). A pressure to wear a bra is driven by this desire to mould breasts into two perfect, perky hemispheres and by social taboo of showing off a nipple (as long as you are female, that is. And I don't understand even a bit of that). And yet no one, or at least I have not encounter such a person, comes to to random women telling them to abolish the bra because it makes them an ally of patriarchy.
I'm far from denying the significance of corset as a tool of opression, but still - wearing it now is a free choice. It is not advertised as something necessary and fashionable (but correct me if I'm wrong, as I'm a hermit living away from the mundane world). And again, in terms of what is a free choice and what is an uncouncious duty in terms of female looks, I found an opinion that in fact everything a woman does to her physical presence is a duty (ok, ok, I found it on tumblr. I know, tumblr's a dark place. But it was an article or something, actually legit-looking). Anyway, the article states, why do girls want to do make-up? Because society says that woman uses make-up. A girl wants to be a woman, be accepted, receive praise and attention. Even if she says she is doing it for herself, she actually willingly puts herself in a role prepared for her by the patriarchal society - being pretty and constantly hiding any imperfections, imagined or not.

I'm very touchy about words and the way someone says them - the tone and manner which you choose for either speaking or writing can change the whole meaning. Some ways of saying/writing things - in very arrogant, I-know-better-and-all-your-hypotetical-arguments-are-already-invalid-because-I-am-superior-to-you kind of way - make me go berserk. Excuse you, but I spend so much time ruminating about things and just hanging out inside of my head that I know all my motivations too well and no one is going to prove me otherwise. >D
I just like corsets, belts, waist clinchers - plain and simple. I kind of know their history. I do take it into consideration; it's all about aesthetics, not romanticizing the past or something. For real, past was pretty much terrible.

Necklace - Sadir Jewellery || Blouse - Thrifted || Belt - Thrifted || Ring - I am || Skirt - Thrifted || Shoes - Office

niedziela, 17 września 2017

Into the woods


Ostatnie (chyba) zdjęcie na którym mam dredloki, smutałke. W ciągu półtora miesiąca zrobił mi się szalony odrost i musiałam je zdjąć, no ale wrócą. Kiedyś. A na zdjęciach poniżej udaję, że umiem w strega fashion/dark mori. Obydwa style (które są jednym, ale nie do końca?, nie wiem, nie znam się) niezmiernie mi się podobają, ale jednak trochę podświadomie grawituję do innych rzeczy. W czasach, gdy jeszcze miałam naturalny kolor włosów, ciemne brązy i zielenie czyniły ze mnie źle zrobioną figurę woskową (byłam niezdrowo żółto-błękitna), tak samo wszelkie beże, co zostawiło odruch unikania takich rzeczy. I w ten sposób przegapiłam wiele pięknych wiedźmowatych ciuchów. ;__; Oraz naturalnie ciągnie mnie ku rzeczom wciętym, albo chociaż dającym się złapać paskiem. O ile ogólnie w mori kei bardzo podoba mi się duża ilość warstw i luźne kroje, pod którymi można się schować, tak sama muszę być z tymi rzeczami ostrożna, bo wbrew zdjęciom znowu taka drobna nie jestem >D Bary mam szerokie i sporo luźnych rzeczy zamiast układać się w kształt dzwoneczkowaty, czyni ze mnie smutny kwadracik. 

Z samej przedstawionej tutaj stylizacji jestem niezwykle zadowolona, no ale znowu jest tu sytuacja, gdy jeden element - bluzka - robi właściwie całą robotę. Z jednej strony to fajnie, bo mam coś unikatowego, z drugiej pojawia się zagwozdka jak to wystylizować żeby nie wyglądało za każdym razem tak samo.

Wakacje moje były szczelnie upakowane w różne aktywności, co zresztą widać, bo odbiło się na blogu (który swoją drogą ma już rok, mój borze); najpierw uczestniczyłam w projekcie Test Unit - super zabawa dla architektów i nie tylko, byłam w grupie budującej chatę/świątynię autostrady i zdobyłam podstawowe stolarskie skille jak i zrobiłam sobie w nodze dziurę wiertarką. Druga połowa lata też nie pozwoliła mi na strojenie się i dokumentowanie tego, ponieważ... zrobiłam kurs na instruktora jazdy konnej i pracowałam w stajni. Najlepsze. Wakacje. Mojego. Życia. No i zawsze mam możliwość rzucić wszystko w cholerę, wyjechać na Pomorze i uczyć dzieci jeździć.

Last photos with the dreadlocks, I'm afraid. After a month and a half my roots got so long that I had to unbraid the whole thing. But they will come back. One day. Anyway, on the photos below you can see me pretending to know how strega/dark mori fashion looks like. Both styles (or they are the same thing, but not quite? I'm confused) tickles my sense of aesthetic, but for several reasons I had difficulties dressing like that. You see, when I wasn't dyeing my hair (and they had a very unflattering grayish-brown colour) - and at the same time I was as pale as I'm now - all the earthy tones made me look like a poorly done wax figure, evoking a yellow/blue hue in my skin. So yeah, that taught me to avoid certain colours and I've obeyed this rule even to this day, missing out on so many pretty, witchy clothes ;___; Also, I really like clothes which have fitted waist (or the waist can be nicely accentuated with a belt). And one of the best things in (dark) mori is the layering and very loose shape of clothing, and I love that. But just can't do. Photos may make you think otherwise, but I'm not that slim and fragile >D My shoulders are rather broad, almost the width of my hips, therefore very loose tops doesn't give me this nice sillhouette of a tulip turned upside down, but of a very miserable square.

As for the outfit, there's not much to say. I must admit, I really like it and even feel proud, but... again, we have a situation where one piece - this time the blouse - is doing all the work. I love this thing to bits, but at the same time I'm a little worried that with such a statement piece it's going to be hard to incorporate it into other outfits, give it a different vibe. We shall see.


My summer holidays has been quite intense and all the events did not left time for dressing fancy and documenting it (as you could tell from my absence; by the way, this abomination of a blog is a year old now). Firstly, I've participated in the Test Unit - great project for architects or artists of all kinds, both professional and students; I've sign up for the "Urban Bothy" workshop and we ended up building a bothy which doubled as a shrine of the motorway (M8 in Glasgow, if you're curious). Lots of fun (and WTF moments), totally recommend. Now I can write in my CV that I've mastered basic woodworking skills (making a hole in my leg with a drill in the meantime). Second half of my break was even more exciting, because I've finally obtained a horse riding trainer certificate and worked in a stable until mid-September. Best. Holidays. Ever. And now, if I ever feel fed up with my life, I can just leave everything behind, go back to Pomerania voivodeship and teach people how to ride. So yeah, that's my plan B for life sorted.

Close-up on details
Necklace - DIY || Ring - Six || Bracelet - gift from a friend || Blouse - Vintage fair || Belts - Ebay, thrifted || Skirt - Vintage fair || Shoes - Office

piątek, 7 lipca 2017

Here before


Tunikę znalazłam na wyprzedaży rzeczy "vintage" (lata 90. to nie vintage, a tego zawsze jest najwięcej) na kilogramy, spódnica jest bodajże też z tego samego dnia - ogólnie polecam takie wydarzenia, przynajmniej w UK, bo da się znaleźć dużo ciekawych rzeczy za (jak na tutejsze warunki) dobrą cenę. Zwłaszcza jak jest się takim chudzielcem jak ja i preferuje się rzeczy w kolorach cokolwiek ciemnych, bo tymi rzadko kiedy ktoś się interesuje. Chociaż zauważyłam, że im bliżej lata, tym mam na takich wyprzedażach mniej szczęścia i rzeczy jakby bardziej zniszczone (nie na zasadzie mała dziura w kołnierzyku, tylko np. caluśki długi szyfonowy rękaw rozpruty), więc teraz powędrowałam na Etsy, gdzie rzeczy raczej w kondycji dobrej (i adekwatnej cenie, meh), a nawet można dostać w gratisie kadzidło. Bo poczułam potrzebę rzeczy na lato, lekkich, zwiewnych i ładnych. Oczywiście skończyło się to tym, że rzeczy są raczej na szkockie lato >D
W każdym razie, tunikę znalazłam, okazała się pasować, bierzemy, dopiero później zaczęło mnie zastanawiać, jak tu nosić coś tak wybitnie bliskowschodniego/indyjskiego w jakiś nie bardzo oczywisty i bliski tym rejonom sposób (szarawary odpadły w przedbiegach). I skrystalizowało się takie coś. Jak dla mnie trochę skandynawskie i nieco LARPowe, jakby wymienić obuwie i więcej szpeju dorzucić. Choćby jakąś ładną torbę zwisającą z paska (nie wiem jak to nazwać, bo nerką nie jest)? Te ristajlowe są wielkie jak stodoła i przekombinowane, no i z jakością ich sztucznej skóry różnie bywa... Z desperacji pewnie poznoszę do mieszkania jakieś cuda z ciucholandów, pistolet na gorący klej i zacznę kombinować, a to się dobrze nie skończy. Zwłaszcza z gorącym klejem - już raz sobie przypadkowo wydepilowałam przedramię, więcej nie chcę.

W ogóle jakoś pisanie postów słabo mi idzie od pewnego czasu. Nie wiem, czy po prostu to moje lenistwo, czy ja tracę entuzjazm, czy dlatego że czyta mnie w porywach do dwóch osób - co w sumie jest moją winą, bo się nie reklamuję w internetach, a nawet jeśli to ludzie nie zostają, może ja nudna jestem? - czy może po prostu mocno nie mogę się pozbierać po tym jak mi się raz plan publikacji rozregulował. Pojęcia nie mam. Ogólnie, to bawi mnie strojenie się, a fotografowanie tego i dzielenie się to już w ogóle, ale mój perfekcjonizm nie pozwala mi publikować tego tak na sucho, bez żadnego przyczynku do dyskusji. Nie żeby tutaj jakiś był, przynajmniej we wcześniejszej części tekstu.

Odnośnie jeszcze vintage sales, Etsy i ciuchów ogólnie... Niby nie powinna mnie obchodzić opinia przypadkowych ludzi z internetów na temat moich wydatków i tego że piszę iż otóż zakupiłam jakąś nową szmatkę, albowiem ponieważ nie jest to tych ludzi sprawą (tylko że piszę de facto bloga o ciuchach, więc w sumie jest), ALE! Nie zmienia to wszystko faktu że mam potrzebę usprawiedliwienia się. Zdaję sobie sprawę z mojego bycia małym burżujem i (chyba) uprzywilejowanej pozycji w świecie. 
Jestem (dosyć późno, wiem) na etapie kiedy człowiek usiłuje wyrazić siebie ubiorem. Na przestrzeni dwóch lat wymieniłam sporą część szafy. "Wymieniłam" to słowo klucz - część starych rzeczy sprzedałam, dużo poszło do charity shops. Ogólnie nic nowego się w szafie nie znajduje o ile nie jest absolutnie konieczne lub o ile nie poczyniłam wcześniej porządków. A te robię dosyć często, bo ciągle jestem w fazie szukania, co lubię. I to, co pół roku temu wydawało mi się bardzo moje po tym czasie i ubraniu dwa czy pięć razy jakoś tak znika z mojej ubraniowej świadomości (mimo długiego rozważania zakupu!); staram się trzymać rzeczy, które pasują do większej części moich pozostałych ubrań i rzeczy, po które sięgam najchętniej, bez zastanowienia. Ogólnie muszę się pochwalić, że bilans rzeczy wyzbytych jest wyższy niż rzeczy nabytych. To chyba nazywa się świadomą konsumpcją czy cośtam.

Teraz mam trochę wrażenie, że spojrzę na ten post za kilka miesięcy i będę wielce zażenowana, że coś takiego zaistniało (ale zapewne nie wykasuję, bo stylówa spoko). Ale większa część mojego życia to festiwal zażenowania. Co w sumie byłoby ciekawym tematem na notkę, jak już uprawiam emocjonalno-lajfstajlowy ekshibicjonizm.

I found this tunic during one of the "vintage" (more like "preloved", because most of the stuff is very recent or from the 90. so not very vintage) kilo sales, the skirt is probably from the same day - in general, I would recommend such events, especially in the UK, given the normal prices of vintage clothing. Kilo sales are especially good if you have a sillhouette which fits into various sizes, and have taste for monochromatic (okay, mostly black) stuff like me. But I have observed that the closer it is to the summer, the worse is the quality of clothing at such sales, a lot of damaged stuff - and I don't mean "small hole in the fabric" kind of damaged, but a "whole sleeve is ripped off" kind of damage. So I have turned to Etsy, where things are usually in good condition (and with adequate price tag attached, which is a bit of meh), and sometimes you can get an incense as a gift to your purhcase. All that because I felt a sudden urge for some summer-y clothing, because most of the things I own are only suitable for Scottish summer. And, surprise!, I've ended up with more things of that kind.
Anyway, I got this tunic, and I must say, it was a challenge to style it in a way that does not have any oriental notions, which would be a very obvious way to wear it. So I've come up with the thing below, giving a bit of medieval Scandinavian/LARP vibes. Maybe it would be more visible if I've paired the outfit with different shoes and added more accessories. Maybe some nice leather fanny pack/utility belt, but I find it extremely difficult to find one that would be: a) nicely made b) well designed c) not costing me a fortune. Any recommendations? Maybe, in act of desperation, I'll get some stuff from charity shops, a hot glue gun and start to experiment, which probably won't end well. I've used hot glue gun once, accidentally burned and depilated my forearm, so I would rather not touch this evil device again, thank you very much.

For some time now, I've been doing really poorly with posting regulary. I'm not sure if it's just my laziness or I'm slowly losing enthusiasm, or because only, like, two people actually read what I'm writing - which is my fault, I don't advertise myself on the internet, and even if I do, people come but don't stay. Maybe I'm just a very dull person? Or I'm just having difficulties picking up the habit of writing regulary once I've abandoned it. Not sure. In general, I like to dress myself up, think about what to wear, document and share it, but I just can't do the later if I don't have any idea about a text to accompany the photos. I like to give some kind of base for discussion in the coments, not only my photos. Or so I like to think, as there's not much thought-provoking content in this post.

But speaking of Etsy, vintage and all that jazz... I probably shouldn't care about opinion on my spending habits expressed by some random people from the internet. It's no one's bussiness but mine that I purchased something or not (well, on the other hand, I'm trying to write a fashion blog, so... My clothes are kind of other's bussiness as well), BUT! I have this weird need to assure not only myself, but the whole fucking world, that it is not bad. Yes, I am aware of myself being a little bourgeois and having a privileged position in the world.
I'm at this point of my life when I'm trying to define myself. I know, very late, people usually do this in their teens and then they tone down. In two years time I've managed to transform and replace my old wardrobe almost completety - and "replace" is the key word. I sold some of my stuff, I've given some to the charity shops. In general, I only get new things if I really need and love them, and if there's space for them, after some clean up. And I do often clean and reorganise my closet, as I'm still in the phase of searching for things I like. Sometimes, after six months or so, I look at a thing I thought  I'll like (after deliberating very long about the purchase) and I toss it away because I haven't worn it so much and don't feel a sudden urge to incorporate it in my daily outfits. I'm trying to keep only the things which compliment other items, so I can mix and match without a second thought. And I have to say, I manage to keep balance between things given away and things bought. Or, probably, I get rid of more stuff than I buy. Which is probably good? Mindfull consumerism or something.

Now I look at this post and feel like in a few months I'll cringe very hard while reading it. But probably won't delete this, my OOTD is nice here. But oh well, most parts of my life are a cringe fest, I'm used to that. Which is another interesting topic for a post, if I'm back at the emotional /lifestyle exhibitionism thing again.

Rune necklace - CUD || Rings - Six || Embroidered tunic - Vintage fair || Belt - Wolford || Skirt - Vintage fair || Boots - Vagabond

niedziela, 7 maja 2017

In the ocean of your hair, I glimpse a port swarming with melancholy songs


Yayz, pierwszy post z dredlokami. Które swoją drogą zdążyły już nieco okrzepnąć, jeden nawet trochę się poluzować (ale nie na tyle bym miała walczyć z rozplataniem i zaplataniem, nah, leniwa jestem), oraz dokonały jednej próby uduszenia mnie we śnie.

Tutaj powinno się znaleźć moje standardowe narzekanie, że studia ciężkie, hurr durr, portfolio takie nieogarnięte (bo prowadzący pięć razy zmieniali format) i jedyne czego pragnę to sen. Ale to nudne i powtarzalne i nikt nie chce tego czytać. Więc krótko - teoretycznie skończyłam rok. Teoretycznie, bo oceny dostanę w połowie czerwca. A do tego czasu zostaje siedzieć i martwić się. Ewentualnie leżeć na słońcu i martwić się. Szkocję nawiedziło wczesne i nadspodziewanie długie lato (czyli jest powyżej 15 stopni i nie pada), więc korzystam wylegując się w przynależącym do kamienicy ogrodzie, studiując teorię feminizmu drugiej fali. Miewam czasami takie nagłe napady głodu wiedzy w przypadkowej dziedzinie, którą się interesuję - wcześniej to był bodajże francuski egzystencjalizm, ponieważ nagle zirytował mnie fakt, że czytałam tylko prace krytyczne traktujące o temacie, a nie same teksty źródłowe. Tym razem to było uczucie, że jednak nazywając siebie feministką dobrze byłoby też wiedzieć coś więcej poza ogólnie znaną historią ruchu oraz mniejszym lub większym zorientowaniem w tej kipieli, jaką jest feminizm trzeciej fali (lepiej by było używać słowa feminizmy bo to już od dawna nie jest jednorodny ruch, no ale, dygresje). Także teraz z radością pożeram kolejne zdania The Second Sex Simone de Beauvoir (tytuły po angielsku, bo w takim tłumaczeniu czytam, gdyby ktoś miał się czepiać), a w kolejce, o ile nie braknie mi zapału, czeka Bell Hooks. Nie mam żadnego klucza do wybierania moich lektur, jak większość rzeczy w moim życiu to i proces decyzyjny odnośnie tego co czytać to jeden wielki chaos. A to o czymś słyszałam, a to coś zwróciło moją uwagę, a to wydaje mi się, że o czymś słyszałam, a to coś ma dobrze zaprojektowaną okładkę (w ten sposób zakupiłam i przeczytałam Immortality Kundery i od tego czasu moja relacja z tym pisarzem balansuje pomiędzy rozbawieniem a nienawiścią)... Zdaję sobie sprawę z tego, że to nie jest wielce profesjonalne podejście do jakiegokolwiek tematu, ale... Ja to czytam dla siebie, od czasu do czasu i w sumie to dla samej frajdy posiadania pewnej wiedzy. Gdybym miała pisać jakąś pracę naukową na temat, to inna sprawa. Lubię robić szczegółowy, dobrze wyważony research. >D

Czuję się w obowiązku napisać coś o moim ubiorze, bo jakoś tak nagle przestałam. Może dlatego, że zwykle niewiele jest do powiedzenia, jaki jest ciuch, każdy widzi (lub nie, bo mój laptop na temat jasności ma inne zdanie niż cały świat). Więc po kolei - wreszcie udało mi się znaleźć spodnie wystarczająco długie i szerokie na tyle, że jak się nie ruszam to imitują spódnicę. No i będą idealne nie tylko na co dzień, ale i do tribala; może szykują się jakieś wakacyjne występy... Chociaż ze mnie taki ziemniak że może lepiej nie.
Kamizelka to kolejna rzecz która warta jest uwagi, chociaż w sumie przewijała się już gdzieś wcześniej. Nie jestem pewna, czy to wpływ ogólnodostępnej mody, kolekcji Alexandra McQueena i kolekcji Wiosna/Lato 2017 (Szetlandy <3 Celtowie <3 Hafty <3 ) czy po prostu mojego zamiłowania do barokowych martwych natur, ale wielbię motywy kwiatowe w ciężkich, nasyconych kolorach na ciemnym tle.

Yayz, first post featuring dreadlocks! Which, by the way, already settled in, loosen up a bit and even made an attempt to suffocate me in my sleep. Ah, the joys of having long(ish) hair!

Here you could insert my usual complains about studying architecture, how hard and demanding it is, how my portfolio is not even ready (not like our stage leaders changed the format they wanted it in five times or so, no, absolutely) and I just want to sleep. But that's boring, repetative and no one wants to read that, so long story short - I've almost finished the second year of architecture. Almost, because now I have to wait until the middle of June for the grades. And the only thing that left is to sit down and worry. Or lie down in the sun and worry. We have an early and suprisingly long summer here in Scotland right now, so I'm taking advantage of that and spending all my days in my neighbourhood's communal garden, reading about the theory of the second-wave feminism. Sometimes, I have a sudden urge to expand my knowledge about something. Like, very sudden. Last time, it was the French existentialism, because for some reasons it irked me that I haven't read any original texts of this movements, only the critical overviews and so on. This time it was a feeling that, while I call myself a feminist, I should have a little bit more knowledge about the movement's history and transformation than there is available in mainstream sources, and not only be more-less orientated in the current issues of the third wave feminism (which actually should be talked about in plural form... it is no longer a homogenous movement at all, but I digress). So now I'm cheerfully devouring pages of Simone de Beauvoir's The Second Sex, and if I won't loose my enthusiasm and dedication, Bell Hooks awaits me next. I don't have any special key for curating my reading list. As many things in my life, the decision process of choosing a book is completely chaotic. Either I've heard good/interesting things about something, either something caught my attention just because, or I feel like I've heard about something, or the book cover design is designed in the right way (that got me into reading Kundera's Immortality and from now on I have a love-hate relationship with his writings)... I know that this way of researching something isn't very professional, but hey, I'm doing it for myself and myself only. If I was about to write an essay, that's completely different matter. I like to conduct a detailed, well-rounded research. >D

I feel a bit.. obligated to write something about the outfit below, especially because I have stopped doing so some time ago, not sure why. Probably I didn't have anything interesting to say and wanted to let the clothes speak for themselves. Anyway, I've finally managed to find trousers which are not only long enough for me, but also baggy enough to imitate a skirt when I'm standing still. And they are versatile as well, good for everyday wear, good for tribal preformances... Maybe I'll have a chance to preform this summer! Or maybe better not, as I am an ungraceful potato of a dancer.
And there's the waistcoat, I may say, my favourite one (not only because it appeared on the blog before, wow!). I really like the concept of a floral motive in rich, deep colours on a dark background and I'm not sure if I should blame the mainstream frashion, Alexander McQueen's collection for S/S 2017 ( The Shetland Islands <3 The Celts <3 Embroidery <3) or Baroque still life paintings.
Probably the latter.

Necklace - Thrift shop || Rings - Six || Waistcoat - Thrift shop || Turtleneck - ??? || Trousers, belt - Ebay || Shoes - Vagabond

sobota, 15 kwietnia 2017

Leaving the coven


Nie da się ukryć, lubię wyglądać jak trup. Mimo iż natura nie obdarzyła mnie rudą czupryną, to dała mi typ skóry jaki zazwyczaj towarzyszy takim włosom - bladą i absolutnie nie nadającą się do opalania. Albo oparzenia słoneczne albo nic >D No właściwie to piegi czasami, jak mam szczęście. Ale nie jest tak, że ja słońca unikam i syczę na każdy promyczek który śmie mnie dotknąć, aż tak mrocznym dzieckiem ciemności nie jestem - po prostu nacieram się chorymi ilościami kremów z filtrem. A obecnie również spędzam większość czasu w miejscu gdzie bezchmurny, słoneczny dzień to luksus.
Skoro już o słońcu mowa... Wróciłam na przerwę wiosenną do domu. Miałam przygotowywać rzeczy na wystawę końcoworoczną, może nieco ogarnąć portfolio - ponieważ, niespodzianka, na obydwie rzeczy mamy niecałe dwa tygodnie (potem półtora miesiąca oczekiwania na wiadomość czy zdałam) i to się nie da - ale nie. Bo słońce. Bo ciepło. Więc co robiłam? Wspaniałe zdjęcia na blogaska w plenerze? Drafty tekstów które napiszę? Rysunki? Gdzie tam. Ordynarnie się opierdalałam. I wcale a wcale nie jest mi przykro, w kolejce mam jeszcze ze trzy posty do opublikowania >D Ale tak serio, nawet jakbym chciała coś napisać, średnio mogę - internet tutaj z roku na rok coraz gorszy (przykład - mail wysyłany przez pół godziny, polecam). Albo ja mam jakieś wygórowane wymagania, przychodząc ze zgniłego kapitalistycznego zachodu.
Chociaż w sumie z drugiej strony trochę mi żal tego obijania się - opublikowałabym wszystko co zalega to miałabym motywację. I porobiła sobie ładne zdjęcia póki mam dredloki. Znaczy, zdjęcia i tak będą, ale nie aż tak ładne.
I tak, zaplotłam sobie włosy w dredloki, znowu - tym razem akcja bardziej udana, bo poszłam do kogoś kto się zna i nie traktuje kaukaskiego włosa jak afro, ale to akurat wtedy była też moja wina że nie uczyniłam rozeznania. No i definitywnie moje obecne dredloki wyglądają zdecydowanie lepiej niż poprzednie - może i skręcane termicznie lepiej wychodzą na zdjęciach, ale mniej fajnie się je układa i po pierwszej instalacji niemal się rozpadają.
Skoro zaplatam po raz kolejny i tak mi się podoba, to czemu sobie nie zrobię od razu dredów? A temu, że boję się że mi się znudzą. Albo że jednak nie będzie mi się podobało. Mój wygląd zewnętrzny to jeden z mocniejszych, ale wciąż cieniutkich filarów mojej wątłej samooceny. Własną prezencję najłatwiej poprawić, ale też prosto zepsuć. Poza tym, ja definitywnie nie wyglądam dobrze w naprawdę krótkiej fryzurze, a ścięcie dredów to byłaby jedyna opcja, bo przy moim typie włosa po rozczesaniu nie zostałoby nic, albo bardzo mierne i brzydkie coś.
No i siedzi we mnie obawa - bardzo irracjonalna i głupia, patrząc na to jak się noszę i że raczej nie zamierzam tego zmieniać - że jak dla architekta to zbytnia ekstrawagancja. Ta kwestia, nie tylko obejmująca włosy, zaczyna mnie ogólnie nieco męczyć, zwłaszcza że po trzecim roku mam za zadanie znaleźć sobie coś na rok praktyk...

Well, yes, I take some kind of perverted pleasure from looking like a corpse. Even though red isn't my natural hair colour, Mother Nature gifted me with skin of a redhead - pale and not designated to sunbathing. Sunburns or nothing >D Sometimes freckles, if I'm lucky (and use some filter). But it's not like I'm a child of darkness, hissing when a sunbeam touches my cold skin - I come to appreciate the sun, while protecting myself at all cost with inhuman amount of sunscreen. Living in a place where sunny day is a luxury does that to you.
Speaking of sunny days... I went back home for the spring break, yayz. I was planning to do stuff for my end of the year exhibition, maybe a bit of portfolio - because, surprise, surprise!, I have less than two weeks to complete those two things at once (and then about a month and a half of waiting for my grades), but nope. Because of sun. Warmth. Nice weather. So, what one does in such delightful time? Write drafts for new posts? Takes outfit photos outside? Draw? Haha, nope again. One is just lazy, busy doing nothing, sleeping until midday and wandering aimlessly around the city. And I have no regrets, there are still three posts or so waiting in a queue >D But seriously, even if I wanted to publish something, it would be hard. Internet connection here is getting worse every year (an email taking half an hour to actually be send, for example). But maybe I hav too high expectations, coming from the rotten capitalist West.
On the other hand, I regret being lazy with writing, just a bit. If  not the queue of posts, I would have the motivation do make really nice photos of my outfits and *drumroll* my new dreadlocks! I mean, I'll take some photos eventually, but probably not as nice as they could be.
And yes, I braided dreadlocks into my hair again - this time more successfull, as it was done by someone who has more than a little bit of experience with Caucasian hair. But well, painfulness of the last time was my fault as well, I haven't done a good search for a dreadmaker :')
But my current set of dreadlocks is of better quality as well - my previous ones, "twisted" dreadlocks may look nice and smooth, but they are hard to style and get badly damaged just after one wear, so yeah, crocheted ones are the way to go.
So, it's my second time braiding dreadlocks in. For a bit, I wanted to go all the way with normal dreadlocks, but I'm afraid I'll get bored of them quickly. Or won't like them and they're kind of a permanent thing... Gosh, I'm so undecisive D: But my appearance is one of the pillars of my weak self esteem, the one easiest to improve as it is to completely destroy. Besides, I really don't look good in very short hair - and cutting my dreadlocks, if I ever get them, would by the only option with my thin hair, as combing them out would probably leave me with really damaged and fragile strands. And there is also this fear - kind of irrational, given how I'm dressing right now - that it would be too extravagant for an architect. Well, that also extends into my general appearance, anxiety getting more and more serious the closer I'm to my year in practice (after third year of studying)... Bu that may be a topic for another time.

Necklaces - Sadir Jewellery, Ebay || Bracelet - Antique shop || Rings - Six || Tunic - Thrift shop || Belt - Ebay || Skirt - From a friend || Boots - Vagabond

niedziela, 19 marca 2017

Why, I'm a blacksmith!


Ubiór w sposób baaardzo luźny inspirowany Sauronem (a konkretnie tym jak uwieczniła go Phobs; ponoć istnieje minimalne podobieństwo); definitywnie posiadam za mało biżuterii inspirowanej kolczugami. Och, co ja bym dała za kolczugowe mitenki. >D
W każdym razie, wyjątkowo lubię rysunki Phobs. Mają w sobie coś... nie wiem jak to uchwycić. Używa bardzo dynamicznych linii, postacie w jej wykonaniu zawsze wydają mi się być bardzo ostre i dekoracyjne jednocześnie, nawet narysowane w formie szybkiego szkicu; no i niemal zawsze mają w sobie pewną pociągającą androgyniczność, może to przez tę kombinację smukłości i ostrości. Trochę kojarzy mi się to z bliskowschodnimi i indyjskimi rysunkami, które są absolutnie wspaniałe w jednoczesnym zachowaniu prostoty kreski, manieryzmie i dbałości o szczegóły. Poza jej wizjami postaci z Silmarillionu (przez tę kobietę bezwstydnie shipuję Saurona z Melkorem halp plz ;___; ) jestem absolutnie zakochana w jej rysunkach nomadów. 
To jedna z tych osób, których styl absolutnie podziwiam i, mimo iż absolutnie nie chcę go kopiować, to zazdroszczę. Zazdroszczę wypracowania go, znalezienia sobie niszy i stworzenia czegoś charakterystycznego, co nawet jak się zobaczy w odmętach internetu to automatycznie podsuwa imię autora. Chciałabym tak. Wiem, jest na to odpowiedź, mianowicie - ćwiczyć. Ale nie mam pojęcia, w jakim kierunku ćwiczyć. Wiem, bardzo oględnie, że chciałabym rysować semi - realistycznie. Ale sposobów na taki rysunek jest na pęczki i naprawdę trudno zdecydować co mi leży. Problem może być też w tym że i moja ręka i oko są za bardzo przyzwyczajone do realistycznego rysunku z natury - wbrew pozorom bardzo trudno realistycznie narysować wymyśloną przez siebie, dajmy na to, twarz, i to jeszcze ograniczając środki wyrazu, żeby nie była hiperrealistyczna. Gdy próbuję swoich sił w takim szybkim stylu dobrym do rysunku z wyobraźni, balansującym gdzieś pomiędzy komiksem a realizmem to zawsze wydaje mi się że nie wygląda to dobrze, jakby moje normalne umiejętności, obecne przy martwej naturze, akcie czy czymkolwiek, spadały kilka poziomów niżej. Nie potrafię określić co jest dokładnie nie tak, ale coś mi po prostu nie styka. Jednocześnie odnoszę wrażenie, że mocno ciągnie mnie w stronę stylizowania mojego rysunku, co jednak jest nieco problematyczne - nie podoba mi się to, nie w moim wykonaniu. Stylizowanie nie pasuje do wszystkich tematów, a ja chcę mieć styl którego mogę użyć do wszystkiego, w miarę zwarty, tak żeby było widać że dana praca jest moja. 
Mimo przeczytania miliona tutoriali, co jest tylko częściowo dobre - cytując mojego nauczyciela rysunku, najgorsze co możesz zrobić gdy uczysz się rysować, to zacząć od kupienia książki typu Jak rysować - moja dłoń, gdy tylko próbuję eksperymentować z własnym stylem stwierdza lol nope i albo wychodzi okropny pastisz innych artystów albo jakieś bezkształtne płaskie cosie, które nie przystają do mojego ogólnego poziomu. Ale może to kwestia tego że ja sama nie jestem dokładnie pewna w jakim kierunku chcę iść, więc idę we wszystkich naraz. I średnio wiem co z tym zrobić - zostawić i cieszyć się że potrafię rysować z natury, ćwiczyć i się frustrować, czekać na oświecenie?

An outfit very loosely inspired by Sauron (or rather, Phobs' version; I was once told that there's a slight similarity). Definitely, I have not enough chainmail-themed jewellery for that to be successful. Oh, things I would have done for chainmail-like fingerless gloves!...
Anyway, I really appreciate Phobs. Her drawings have this... it's hard to describe. She's using very dynamic lines, her characters always have this slender, yet sharp silhouette, very decorative and stylized at the same time?? And they are often so wonderfully androgynous, probably because of this sharpness and softness combined. It reminds me a bit of Indian and Middle Eastern graphics, being draw which such a neat line, very mannere and so attentive to detail. Besides her depictions of Silmarillion's characters (her drawings are the reason for me shamelessly shipping Sauron and Melkor, I need help ;___; ), I really love her Nomad series.
She's one of the people whose style I admire and, even though I don't want to copy it or anything, envy. I'm jealous of her (or anyone's) ability to find a comfortable niche, creating something characteristic that even if you see it randomly on the Internet it strikes you that oh, that's X's drawing for sure! I want to be able to achieve this. I know, there's an answer - practice, practice, practice. But I'm unsure about direction I want to go. I know very vaguely that I would like to master a semi-realistic style of drawing. But there are so many ways of doing it! Another issue may be that I'm used to do a realistic life drawing - I find it hard to make a thing I've imagined, a face for example, look realistic with a limited range of tools at the same time. When I try to do this quick, convenient style of drawing, somewhere between comics art and realism, I feel like it doesn't look good, as if my abilities, present when drawing a still life, life drawing or whatever, just had fallen a few levels down. I can't say what's off, but something certainly is. At the same time, I feel tempted to do my drawings in a certain manner - but I don't want that, as over-stylizing something is limiting and not necessary appropriate for some topics. I want something I could use for everything and keepi it consistent, so it will be evident that this very piece of work is mine. 
Even though I have read tons of tutorials - which is not necessary good, as to quote my drawing teacher, the worst thing you can do when you want to learn how to draw is to buy a book which tells you how to draw things - when I'm trying to follow my hand is just like lol nope and my attempts end up as a horrible pastiche of other people's works or flat, shapeless something, waaay below my average level. But maybe it's just the case of me not being sure where exactly I would like to take my art, so I'm trying to go in every direction possible. And I'm unsure what to do now - leave it alone and cherish my life drawing skills, exercise and get frustrated or wait for a sudden enlightment?


Necklace - Orient Express || Rings - Six, I am || Waistcoat - Random shop in Glastonbury || Belts - Ebay || Tunic - Thrift shop || Leggins - ??? || Shoes - Vagaond

wtorek, 28 lutego 2017

And you, fair maid, must come with me


Bardzo zawstydzające wyznanie z mojego wczesnego okresu nastoletniego - byłam bardzo mocno zafascynowana lolita fashion (wiązało się to też z byciem hardym mangozjebem, ale pomińmy). Na tyle mocno, że marzyło mi się bycie lolitą. Szczęśliwie, w tamtym okresie pojęcia nie miałam o istnieniu wszelakich shopping services, ClosetChild czy też internetowych lolicich for/społeczności na LiveJournal (czy gdzie się w tych zamierzchłych czasach pisało) które mogłyby mi ewentualnie jakoś ułatwić ubieranie się w wymarzonym stylu.
Bo ja kompletnie na lolitę nie pasuję. Nawet pomijając względy tak oczywiste jak wzrost - czy to japońskie brando czy chińskie repliki, lolici ubiór raczej nie występuje w rozmiarze w którym zmieści się i będzie prawidłowo wyglądać 180 centymetrów człowieka, nie mówiąc już o tym żeby talia wypadała w talii, a nie na żebrach >D Nie mam też urody która pasuje do lolita fashion (chociaż na tych oto zdjęciach wyglądam wyjątkowo dziewczęco i niewinnie, ale to raczej wyjątkowa sytuacja) - wiem, że najlepiej byłoby to olać i w ogóle jedyna zasada w dobieraniu ubioru to brak zasad, you do you, niemniej jednak - świadomość, że to nie wygląda, nie dawałaby mi żyć, ani cieszyć się moim strojem (a mój ubiór, poza oczywistymi funkcjami praktycznymi, ma sprawiać mi przyjemność). Tu znowu pojawia się kwestia tego, że nie lubię, gdy mój ubiór jest przebraniem. Zdaję sobie sprawę że brzmi to dziwnie, bo dla osoby postronnej to wygląda jakbym ciągle się przebierała, jednakże w moim odczuciu tak nie jest. Kostium to jest coś co ma uczynić nas inną osobą, tymczasem to co ja na siebie wkładam w jakiś sposób manifestuje część (tylko część, lubię myśleć że jestem skomplikowana >D ) tego kim jestem. Nie jestem dziewczęca, przynajmniej nie w lolici sposób, nawet nieważne jaki podstyl by tutaj omawiać.
Zresztą, odnoszę wrażenie, że lolita - a raczej to co w lolicie podobało mi się najbardziej - to nie były rzeczy na codzień - a ja lubię być konsekwentna w tym jak się noszę, zachowywać ogólny poziom estetyki niemal cały czas - za eleganckie, za skomplikowane, ogólnie za bardzo. I to mówi osoba, która musi ludziom tłumaczyć, że ubrała się ładnie ponieważ idzie do opery, bo sami tego nie zauważają, przyzwyczajeni już do moich ekscesów. >D

Cierpię teraz przeokrutnie, usiłując ogarnąć jak w ogóle działa AutoCAD (odpowiedź: nie działa wcale); cztery lekcje zapewnione przez uczelnię nie były wystarczające dla mojego małego rozumku, także teraz przekopuję internety w poszukiwaniu tutoriali. Jestem chyba jedną z niewielu osób niezadowolonych z tego, że muszą przerzucić się na komputer zamiast pracowicie dłubać przy rysunku odręcznym... Ale cóż, oszczędność czasu i w ogóle standaryzacja, wygoda i jasność w przekazie. W moim przypadku chyba jedynie to ostatnie, bo produkcja rysunków odręcznych idzie mi o wiele szybciej niż wstukiwanie wartości i rysowanie kursorem, nawet pomimo tego że muszę czekać aż mi tusz wyschnie. Mimo wszystko, staram się podchodzić do tego w miarę optymistycznie. Właściwie to takie podejście mi się opłaciło - coś tam ogarniam. Nie mam pojęcia co robię, ale wygląda to jakbym wiedziała i w sumie jakoś nie boli na to patrzeć, więc git.

Very embarrassing confession from my early teenage years - I was kind of obsessed with lolita fashion (and I would also call myself "otaku" at the time, but we're not going back here), to the extend that I wanted to be a lolita myself. Luckily, I was unaware of the existence of any shopping services or online lolita communities (on LiveJournal or whatever was the place for subcultures to gather in the Internet back in the days) which would help my dream come true. And I'm happy that it didn't. Because I didn't, don't and probably won't fit into lolita. Most obvious thing - my measurements. Neither Japansese burando nor Chinese replicas are made with a person 180 centimiters high in mind, to say nothing about waist being at its actual place, not somewhere on the ribcage >D Well, most of lolita garments would look unflattering on me due to my body shape. And also I don't have a very lolita type of beauty - photos below are an exception, looking so innocently girly happens to me once in a blue moon. I know, I always could say screw those rules, you do you, girl!, but... Being aware that something is just off wouldn't let me enjoy wearing a certain piece - and that's the main purpose of clothing, beside the practical ones, of course. Again, I don't like my outfit to be a costume. I know that for a complete stranger I look like I'm constantly wearing different costumes and things that are just odd, but I don't feel like this. Costume make us able to assume different identity, while what I'm wearing manifests a part of who I am (just a part; I like to think that I'm deep and complex). I'm not girly, anyway not in lolita way.
And I get this impression that the thing I love the most in lolita is being so over the top that it actually feels wrong to wear it casually (says a person who has to explain that she's actually dressed in a formal way, going to the opera, because people are so used to me that they don't see it).

I'm experiencing a great suffering right now, trying to teach myself how to AutoCAD (answer: don't even try); four one-hour-long sessions provided by my school weren't enough, not for my nt so clever brain anyway, therefore I'm spending fun nights with video tutorials. I one of few people who are not happy switching from the hand drawing to a software... Well, I know, it's convenient, quick, clear and standarized. For me, second one should be excluded - my hand drawings are waaaay quicker, even though I have to wait for ink to dry. But I'm trying to be optimistic. And it actually works - I finally understand AutoCAD. Kinda. A bit. Or rather - I have no idea what I'm doing, but it somehow magically works. And doesn't look bad at all. So yeah. So far so good.
Flower crown - Primark || Necklace - Sadir Jewellery || Ring - Six || Blouse - Thrift shop || Skirt - Thrift shop || Underskirt - hand-me-down from my mom || Shoes - Vagabond

środa, 1 lutego 2017

Belladonna of sadness


Jeśli myślicie, że widzieliście w życiu naprawdę dziwne, przyćpane rzeczy - nie widzieliście Belladonna of Sadness. Na krótkiej prelekcji poprzedzającej seans tego dzieła prowadzący powiedział, że nawet jak na standardy japońskiej animacji, Belladonna jest dziwna. No i pytanie, czy można animacją nazwać coś, co składa się w dużej mierze z samych stopklatek. Estetyka jako taka jest zachwycająca - bardzo zły (ale piękny) trip człowieka zafascynowanego akwarelami, Twiggy i Freudem. Chociaż penisoszatan to już było nawet dla mnie zbyt wiele.
Wracając jeszcze do stylu tego filmu - jak to dobrze skwitowała moja znajoma, tak mógłby rysować Mackintosh gdyby nie musiał bawić się w tę całą wiktoriańską zawoaloną erotykę.

If you think you have seen some pretty fucked up stuff, you probably haven't seen Belladonna of Sadness. During the short talk before the screening it was said that even for Japanese standrads, this animation is weird. There's also a question if it can be called animation at all, as it's just a bunch of frozen frames coming one after another. But it is for sure aesthetically pleasing - as far as a bad (but beutiful) trip on acid, when you're kinda obsessed with watercolours, Twiggy and Freud, can be. But penis-shaped Satan was too much even for me.
As my friend has summed it up - the way this thing is drawn is disturbingly Mackintosh-y. He would draw like that, for sure, if he wasn't restrained by Victorians prudery and uber-subtle eroticism.
Skoro już przy Mackintoshu jesteśmy - razem z początkiem nowego semestru (trymestru?) musiałam sobie wybrać elective z historii architektury. To chyba można przetłumaczyć jako fakultet? Niestety, w dniu zapisów musiałam jechać do szpitala z samego rana, a jak wróciłam to lista uczestników na zajęcia które mnie najbardziej interesowały - muzea, galerie sztuki i inne "budynki kultury" - była już pełna i dopisać się nie można ponieważ nie, nie obchodzi nas że byłaś w szpitalu, więc zostawało mi albo planowanie urbanistyczne albo architektura szkocka w XX wieku. Wybrałam to ostatnie, mając nadzieję że będziemy mówić o czymś więcej niż Mackintosh, bo Szkocja chyba miała więcej architektów?? Którego w sumie lubię, ale bardziej jako projektanta wnętrz czy grafika niż architekta.
Cóż, pierwsze dwie godziny zajęć to był Mackintosh. Następnym razem - tylko godzina Mackintosha. Obecnie duch Mackintosha unosi się gdzieś w sali i co jakiś czas się ujawnia i sprawia, że wpadamy z powrotem w otchłań ruchów powiązanych z Arts&Crafts, bo jak się okazuje, nie dało się być szkockim architektem w XX wieku i nie nawiązywać do Mackintosha.
Są jeszcze takie kwiatki jak wielce postępowa Szkocja, gdzie architektce łaskawie pozwoliło się (i to przed wojną!) zaprojektować pawilon na wystawę międzynarodową. Kobiecy pawilon, oczywiście. Wiem, że tutaj kwestia jest bardziej skomplikowana i że to sukces jak na tamte czasy, ale powyższy opis jest mniej więcej taki sam jak przedstawiony przez naszą wykładowczynię. I cóż, mnie śmieszy.

As Mackintosh was mentioned - with the beginning of the secoind term I had to choose an history of architecture elective. Unfortunately, on enrollment day I had to go to the hospital early in the morning, and when I came back all the spaces for my favourite elective - museums, galleries and cultural buildings - were taken and no, even though it wasn't my fault I had to be at the hospital at the time, I couldn't get into this one. So I was left with choice between urban planning and Schottish architecture in 20th century. I decided to go with the latest, hoping we'll talk about something more than just Mackintosh, whom I really like, but more as an interior or graphic designer.
Well, first two-hours lecture - Mackintosh. Second time - only an hour of Mackintosh, some other bits here and there. Right now, ghost of Mackintosh is floating in the classroom, from time to time manifesting itself and getting us back to good ol' Arts&Crafts. Because it seems like you can't be a Scottish architect from 20th century without being inspired by/copying Mackintosh. Nope. It's a must.
But there are also such gems as Scottish government being so liberal and forward-thinking that they allowed a female architect design a pavillion for an international exhibition. A Ladies' Pavillion, that is. I know, that back in the days things weren't so simple and this was a huge achievement, but... The sentence above is more less the same as how our teacher presented the information to us. Somewhat funny.

Necklace - "CUD" esoteric shop || Ring - I am || Waistcoat - Thrift shop || Dress - Thrift shop || Skirt - Thrift shop || Boots - Vagabond

poniedziałek, 16 stycznia 2017

Evil ginger space nazi


I to jeszcze wersja gender-bender! >D Tytuł właściwie mówi wszystko - wstałam rano, ubrałam się, zaplotłam włosy (wiem, że trochę biednie z widocznością, ale kudły moje są od skroni zaplecione w warkocze i spięte z tyłu), spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że w sumie to można uznać że wyglądam jak fem!Hux (dla niezainteresowanych SW/żyjących pod kamieniem link do Wiki, kto zacz), szczególnie na pierwszym zdjęciu, pogardzająca światem i z worami pod oczami jak kratery księżycowe.
Lubię Starłorsy. Nie pokuszę się o stwierdzenie, że ukształtowały one moje dzieciństwo, ale w sumie to były sporą częścią. Daleko mi co prawda do hardkorowego fana, ja nawet nie liznęłam Expanded Universe ani książek nie czytałam, ale może, coś, jakoś. Zwłaszcza że odżywają nostalgiczne wspomnienia, a do epizodu VIII ciągle daleko.

And if it's not enough - a gender-bender version! >D The title says it all - I woke up, dressed, braided my hair (I know it's hardly visible, but they're braided, starting from my temples, and tied at the back), looked in the mirror and I've realised that I look slightly like a fem!Hux may (for those not interested in SW/living under a rock, here you have a Wiki page about this character), especially in the first photo, with such disgust on my face and dark undereye circles like a Moon craters.
I like Star Wars. I wouldn't say that they somehow formed my childhood, but were a huge part of it, nevertheless. I'm not a hardcore fan, don't even know a thing about the Expanded Universe, never read the books. But I feel like I may dip into it, as my nostalgia has been awaken and there's still a long time before we'll see the Episode VIII.
Definitywnie zbyt często zdarza mi się być podobną do czarnych charakterów - zostałam już uznana za idealną (argument nie do podważenia: "Bo jesteś piękną, blondwłosą dupą, jak on") do cosplay'owania Saurona, jak jeszcze miał w miarę przyjemną ludzką formę. I ja kiedyś zamierzam! Może nie cosplay, ale definitywnie coś inspirowanego, w czym można tuptać po mieście, być wojowniczą, złodupną i stylową i mieć na sobie duże ilości złota/brązu. Jest zresztą jeden zestaw ubrań, który bardzo lubię, bo zmienia mnie w mały kaloryfer i lubiane przez wszystkich naczelne emo Ciemnej Strony Mocy >D I to się na pewno kiedyś pojawi, chociaż może przyjdzie na to poczekać - bo jak wspomniałam, to jest ubiór do zadań i temperatur specjalnych.
W ogóle to zazwyczaj preferuję czarne charaktery we wszelakiej fikcji. Albo, może inaczej - lubię postacie niejednoznaczne moralnie, o. Bohaterowie pozytywni są często, żeby być zdatnymi do polubienia/utożsamienia się/ogólnie bycia dobrymi, kreowani na nieco zbyt... prostolinijnych? Nie jednowymiarowych, to nie jest to słowo, ale właśnie takich, że trzeba lubić, bo nie ma się do czego przyczepić. No a ja lubię mroczne, rozszarpywane wewnętrznym angstem dusze >D Ale serio, często takie niejednoznaczne, flirtujące z różnymi postawami moralnymi postacie są najlepsze; nie powiem najbardziej prawdopodobne psychologicznie bo tacy milutcy, szlachetni protagoniści też mogą być wiarygodni, ale to w tych złych i ambiwalentnych jest ta komplikacja i zawiłość której szukam.

Post jest krótki, ponieważ gdyż padam na pysk po napisaniu dwóch esejów i zrobieniu technicznego zaliczenia na jeden termin. Żeby było jeszcze zabawniej - ocen zapewne nie poznam do Wielkanocy, ponieważ tak to tutaj działa. A niezdanie jednego zaliczenia równa się poprawce w sierpniu lub niezdaniu roku. Także ten, wesoło mam. Chociaż muszę się pochwalić, poprzedni projekt nie tylko zdałam, ale też i nie najgorzej :'D Co prawda sprzeczałabym się o merytoryczność uwag, bo jednak wymaganie zmieszczenia sześciu planów, dwóch elewacji, dwóch przekrojów plus milijona dodatkowych informacji na jednym arkuszu A1 i uczynienie tego czytelnym to jednak jest troszkę za dużo.

Definitely, being somehow similar to villains is happening to me a little bit to much - I was thought to be an ideal candidate for doing Sauron's cosplay (while he still had his physical body, of course). And I'm going to! I mean, maybe not proper cosplay, but something loosely inspired, just to stroll around, being stylish, badass and wearing a lot of golden/bronze stuff. There's also an outfit which I really like, as it transforms me into a little radiator and everyone's favourite emo-not-quite-a-Sith-but-similar character with huge grand daddy issues >D And this outfit is going to be posted in here sometime in the future, I'm not certain when - as I have said, it's warm. Like, really, for special weather circumstances only.
In general, I usually prefer the bad guys when it comes to any form of fiction. Or rather - I prefer morally ambigious characters. Protagonists are often, to be likeable/easy to relate to/good in general, created a bit to... simple? Not shallow though, that's not the issue, but they're like... you feel obligated to like them, because there's nothing to dislike at all. But I prefer dark, angsty souls >D Seriously though, characters which are not easy to read, flirting with different sides are the best; I won't say that they are more real from psychological point of view, because those nice, high-minded characters can be created as believable, but those bad and ambigious have often more interesting, complicated motivations for their actions.

This entry is rather short, as I'm just completely drained after writing two essays and preparing one technical assignment, all of those things to submit on one deadline date. To make it even more fun - I probably won't get my grades until Easter, because this is how this school roll. And not passing one of the assignments equals not passing the year and having to re-sit in August, so here we go. But I must admit that I'm quite proud of myself, I managed to pass the last project with a good grade. :'D Although I would argue if the feedback I've got was relevant, because asking for high quality plans (six of them), elevations (two), sections (also two) plus tons of additional stuff, all fitted into A1 page, is a bit... unreal?
Rings - Six, I am || Jacket - Thrift shop, altered by me || Skirt - Thrift shop || Shoes - Vagabond

wtorek, 3 stycznia 2017

▼sleepy witch▼


Moje włosy mają plan. Nie mam pojęcia jaki, one same pewnie też nie. Niemniej jednak, zawzięcie go realizują, a ja nie przeszkadzam, bo się boję. Ostatnia ingerencja szczotką skończyła się tym, że szczotka utknęła i miały miejsce sceny przemocy (co prawda ostatecznie się wydostała)...
Zdjęcia i moja prezencja (zwłaszcza makijaż na podbite oczy, taki piękny i  e s t e t y c z n y) na nich pokazują jak czułam się przez 99% czasu w zeszłym roku. W tym w sumie też, chociaż trwa on niedługo i niby wiele do roboty nie miałam, bo siedzę w domu, usiłuję pisać esej oraz zaczynam pałać nienawiścią do architektury klasycznej (nie mam pojęcia, czy to wyrażenie funkcjonuje w polskim, ale w angielskim classical architecture to termin obejmujący Grecję, hellenizm, Rzym, renesans włoski oraz neoklasycyzm ponieważ bo tak) - myślałam, że o bazach kolumn nie da napisać się wiele, a tu można popełnić cholerne dziesięć stron. Można też napisać że przytulanie się do kolumny w ciepłe popołudnie może, a nawet musi, wywołać podniecenie seksualne. To stwierdzenie, oraz cały wywód o erotyzacji architektury sprawił, że popadłam w stupor i dobre piętnaście minut kwestionowałam mój wybór studiów. Nie, żebym przy rysowaniu projektów nie robiła tego co pół godziny. >D

My hair has a plan. I'm not sure what plan exactly, nevertheless - my hair is quite confident in what it is doing, so I won't try to interrupt it, as I'm afraid to do so. Last time I tried to brush it my brush got stuck and some very violent scenes followed in order to get it untangled. 
My apperance (especially the "tired eye" makeup, so pretty and a e s t h e t i c) on the photos below is how I felt for, like, 99% of the last year. Well, I feel the same right now, although 2017 hasn't been around for long yet and I don't have that much stuff to do, as I'm at home, trying to write my essay and starting to feel pure hatred towards classical architecture - I thought that you can write much on, for example, columns bases, but apparently, you can go about this topic for the whole ten pages of a friggin book. And you can also write that it's highly possible to get sexually aroused by hugging a column on a sunny afternoon. This very sentence, together with an explicit thesis about eroticisation of classical architecture got me completely shocked and I started questioning my choice of a degree for good 15 minutes. It's not like that I'm questioning my whole existence every half an hour spend on a project. >D
W ogóle to nastał nowy rok, ludzie podsumowania piszą, wszyscy się cieszą, że cyferka na końcu daty się zmieniła, bo ten 2016 jakiś pechowy był. Czuję, że powinnam popłynąć z prądem i też coś napisać, z drugiej strony jednak - z powodów różnych, lwiej części zeszłego roku nie pamiętam czy też pamiętać nie chcę. Ale też nie mam jakiegoś uczucia ulgi że nowy rok i w ogóle, bo w sumie z czego tu się cieszyć, rok bliżej śmierci i inne takie rozważania godne Ciorana. Zresztą, wolę samodzielnie i bardzo abstrakcyjnie dzielić moje życie na pewne okresy, których granice, jakby nie patrzeć, też są dość płynne, niż się podporządkowywać pod jakiś sztuczny podział czasu i jeszcze czuć tę presję, że "nowy rok, nowa ja" i robić jakieś postanowienia, jakieś zmiany, jakieś zrywy patriotyczne.
Nic nie postanawiam, ponieważ znam siebie aż za dobrze i wiem jakim przegrywem jestem i na co mnie stać (czyli na niewiele). Kusi mnie, żeby chociaż obiecać sobie regularne publikowanie postów, lecz nie - niech żyje chaos i anarchia! >D Ale tak serio, to nie mam pojęcia jak będzie wyglądał nadchodzący semestr - z planu wnioskuję, że będzie intensywnie, ale to tylko w kwestii samych zajęć, a tu jeszcze dochodzi praca nad projektem i robienie zaliczeń. Jestem leniwym człowiekiem, wybrałam niewłaściwy kierunek, było mi iść na communication design albo painting&printmaking, już i tak ludzie biorą mnie za kogoś stamtąd.
Tak, to takie tam narzekania noworoczne, ponieważ lubię zrzędzić. W sumie powód mam, nie dano mi wypocząć w trakcie przerwy - a to, że zdołałam skonsumować równowartość mojej wagi w piernikach poprawiło sytuację jedynie w stopniu minimalnym.

Anyway, it's 2017, guys. People writing summaries of the last year, everybody's happy that the last digit in the date has changed, as 2016 was dubbed very unlucky year. I feel like I should go with the flow and write something in this tone, but on the other hand - I have some reasons to not be eager about recalling the biggest part of last year. But at the same time, I don't feel any relieve or anything, I don't get all this excitement about new year, like, what's the point of being so happy, we're one year closer to death and other optimistic thoughts of which Cioran would be proud. To be honest (and kinda weird) I like my very abstract and very blurry way of dividing my life into some periods, which are actually fluctuating one into another; it suits me more than some other artificial system and all this pressure of "new year, new me". I will apply changes to myself when I'll feel like it's necessary.
Therefore no New Year's resolutions for me. I know myself, I know what a loser I am and what I'm capable of (not much). I'm tempted to promise regular blog entries, but no - anarchy! >D But seriously, I have no idea how this semester will look like, beside being really busy in terms of classes, and there are also assignments and project... I'm a lazybone, I have choosen wrong degree, maybe communication design or painting&printmaking would be better in terms of amount of work, people mistake me for a person from fine arts department anyway.
Yup, that's some good ol' New Year's rambling up there. I like to complain. A lot, as if I was a 60-years-old trapped in a body of a student. But I have very valid reason to complain - not getting enough rest, if any, during the break. And the fact that I've managed to eat the equivalent of my bodyweight in gingerbread improves the whole situation only a little bit.
Choker - H&M || Necklace - Sadir Jewellery || Ring - Primark || Mantle - Thrift shop || Dress - Thrift shop || Belt - Ebay || Shoes - Conhpol