wtorek, 28 lutego 2017

And you, fair maid, must come with me


Bardzo zawstydzające wyznanie z mojego wczesnego okresu nastoletniego - byłam bardzo mocno zafascynowana lolita fashion (wiązało się to też z byciem hardym mangozjebem, ale pomińmy). Na tyle mocno, że marzyło mi się bycie lolitą. Szczęśliwie, w tamtym okresie pojęcia nie miałam o istnieniu wszelakich shopping services, ClosetChild czy też internetowych lolicich for/społeczności na LiveJournal (czy gdzie się w tych zamierzchłych czasach pisało) które mogłyby mi ewentualnie jakoś ułatwić ubieranie się w wymarzonym stylu.
Bo ja kompletnie na lolitę nie pasuję. Nawet pomijając względy tak oczywiste jak wzrost - czy to japońskie brando czy chińskie repliki, lolici ubiór raczej nie występuje w rozmiarze w którym zmieści się i będzie prawidłowo wyglądać 180 centymetrów człowieka, nie mówiąc już o tym żeby talia wypadała w talii, a nie na żebrach >D Nie mam też urody która pasuje do lolita fashion (chociaż na tych oto zdjęciach wyglądam wyjątkowo dziewczęco i niewinnie, ale to raczej wyjątkowa sytuacja) - wiem, że najlepiej byłoby to olać i w ogóle jedyna zasada w dobieraniu ubioru to brak zasad, you do you, niemniej jednak - świadomość, że to nie wygląda, nie dawałaby mi żyć, ani cieszyć się moim strojem (a mój ubiór, poza oczywistymi funkcjami praktycznymi, ma sprawiać mi przyjemność). Tu znowu pojawia się kwestia tego, że nie lubię, gdy mój ubiór jest przebraniem. Zdaję sobie sprawę że brzmi to dziwnie, bo dla osoby postronnej to wygląda jakbym ciągle się przebierała, jednakże w moim odczuciu tak nie jest. Kostium to jest coś co ma uczynić nas inną osobą, tymczasem to co ja na siebie wkładam w jakiś sposób manifestuje część (tylko część, lubię myśleć że jestem skomplikowana >D ) tego kim jestem. Nie jestem dziewczęca, przynajmniej nie w lolici sposób, nawet nieważne jaki podstyl by tutaj omawiać.
Zresztą, odnoszę wrażenie, że lolita - a raczej to co w lolicie podobało mi się najbardziej - to nie były rzeczy na codzień - a ja lubię być konsekwentna w tym jak się noszę, zachowywać ogólny poziom estetyki niemal cały czas - za eleganckie, za skomplikowane, ogólnie za bardzo. I to mówi osoba, która musi ludziom tłumaczyć, że ubrała się ładnie ponieważ idzie do opery, bo sami tego nie zauważają, przyzwyczajeni już do moich ekscesów. >D

Cierpię teraz przeokrutnie, usiłując ogarnąć jak w ogóle działa AutoCAD (odpowiedź: nie działa wcale); cztery lekcje zapewnione przez uczelnię nie były wystarczające dla mojego małego rozumku, także teraz przekopuję internety w poszukiwaniu tutoriali. Jestem chyba jedną z niewielu osób niezadowolonych z tego, że muszą przerzucić się na komputer zamiast pracowicie dłubać przy rysunku odręcznym... Ale cóż, oszczędność czasu i w ogóle standaryzacja, wygoda i jasność w przekazie. W moim przypadku chyba jedynie to ostatnie, bo produkcja rysunków odręcznych idzie mi o wiele szybciej niż wstukiwanie wartości i rysowanie kursorem, nawet pomimo tego że muszę czekać aż mi tusz wyschnie. Mimo wszystko, staram się podchodzić do tego w miarę optymistycznie. Właściwie to takie podejście mi się opłaciło - coś tam ogarniam. Nie mam pojęcia co robię, ale wygląda to jakbym wiedziała i w sumie jakoś nie boli na to patrzeć, więc git.

Very embarrassing confession from my early teenage years - I was kind of obsessed with lolita fashion (and I would also call myself "otaku" at the time, but we're not going back here), to the extend that I wanted to be a lolita myself. Luckily, I was unaware of the existence of any shopping services or online lolita communities (on LiveJournal or whatever was the place for subcultures to gather in the Internet back in the days) which would help my dream come true. And I'm happy that it didn't. Because I didn't, don't and probably won't fit into lolita. Most obvious thing - my measurements. Neither Japansese burando nor Chinese replicas are made with a person 180 centimiters high in mind, to say nothing about waist being at its actual place, not somewhere on the ribcage >D Well, most of lolita garments would look unflattering on me due to my body shape. And also I don't have a very lolita type of beauty - photos below are an exception, looking so innocently girly happens to me once in a blue moon. I know, I always could say screw those rules, you do you, girl!, but... Being aware that something is just off wouldn't let me enjoy wearing a certain piece - and that's the main purpose of clothing, beside the practical ones, of course. Again, I don't like my outfit to be a costume. I know that for a complete stranger I look like I'm constantly wearing different costumes and things that are just odd, but I don't feel like this. Costume make us able to assume different identity, while what I'm wearing manifests a part of who I am (just a part; I like to think that I'm deep and complex). I'm not girly, anyway not in lolita way.
And I get this impression that the thing I love the most in lolita is being so over the top that it actually feels wrong to wear it casually (says a person who has to explain that she's actually dressed in a formal way, going to the opera, because people are so used to me that they don't see it).

I'm experiencing a great suffering right now, trying to teach myself how to AutoCAD (answer: don't even try); four one-hour-long sessions provided by my school weren't enough, not for my nt so clever brain anyway, therefore I'm spending fun nights with video tutorials. I one of few people who are not happy switching from the hand drawing to a software... Well, I know, it's convenient, quick, clear and standarized. For me, second one should be excluded - my hand drawings are waaaay quicker, even though I have to wait for ink to dry. But I'm trying to be optimistic. And it actually works - I finally understand AutoCAD. Kinda. A bit. Or rather - I have no idea what I'm doing, but it somehow magically works. And doesn't look bad at all. So yeah. So far so good.
Flower crown - Primark || Necklace - Sadir Jewellery || Ring - Six || Blouse - Thrift shop || Skirt - Thrift shop || Underskirt - hand-me-down from my mom || Shoes - Vagabond

środa, 1 lutego 2017

Belladonna of sadness


Jeśli myślicie, że widzieliście w życiu naprawdę dziwne, przyćpane rzeczy - nie widzieliście Belladonna of Sadness. Na krótkiej prelekcji poprzedzającej seans tego dzieła prowadzący powiedział, że nawet jak na standardy japońskiej animacji, Belladonna jest dziwna. No i pytanie, czy można animacją nazwać coś, co składa się w dużej mierze z samych stopklatek. Estetyka jako taka jest zachwycająca - bardzo zły (ale piękny) trip człowieka zafascynowanego akwarelami, Twiggy i Freudem. Chociaż penisoszatan to już było nawet dla mnie zbyt wiele.
Wracając jeszcze do stylu tego filmu - jak to dobrze skwitowała moja znajoma, tak mógłby rysować Mackintosh gdyby nie musiał bawić się w tę całą wiktoriańską zawoaloną erotykę.

If you think you have seen some pretty fucked up stuff, you probably haven't seen Belladonna of Sadness. During the short talk before the screening it was said that even for Japanese standrads, this animation is weird. There's also a question if it can be called animation at all, as it's just a bunch of frozen frames coming one after another. But it is for sure aesthetically pleasing - as far as a bad (but beutiful) trip on acid, when you're kinda obsessed with watercolours, Twiggy and Freud, can be. But penis-shaped Satan was too much even for me.
As my friend has summed it up - the way this thing is drawn is disturbingly Mackintosh-y. He would draw like that, for sure, if he wasn't restrained by Victorians prudery and uber-subtle eroticism.
Skoro już przy Mackintoshu jesteśmy - razem z początkiem nowego semestru (trymestru?) musiałam sobie wybrać elective z historii architektury. To chyba można przetłumaczyć jako fakultet? Niestety, w dniu zapisów musiałam jechać do szpitala z samego rana, a jak wróciłam to lista uczestników na zajęcia które mnie najbardziej interesowały - muzea, galerie sztuki i inne "budynki kultury" - była już pełna i dopisać się nie można ponieważ nie, nie obchodzi nas że byłaś w szpitalu, więc zostawało mi albo planowanie urbanistyczne albo architektura szkocka w XX wieku. Wybrałam to ostatnie, mając nadzieję że będziemy mówić o czymś więcej niż Mackintosh, bo Szkocja chyba miała więcej architektów?? Którego w sumie lubię, ale bardziej jako projektanta wnętrz czy grafika niż architekta.
Cóż, pierwsze dwie godziny zajęć to był Mackintosh. Następnym razem - tylko godzina Mackintosha. Obecnie duch Mackintosha unosi się gdzieś w sali i co jakiś czas się ujawnia i sprawia, że wpadamy z powrotem w otchłań ruchów powiązanych z Arts&Crafts, bo jak się okazuje, nie dało się być szkockim architektem w XX wieku i nie nawiązywać do Mackintosha.
Są jeszcze takie kwiatki jak wielce postępowa Szkocja, gdzie architektce łaskawie pozwoliło się (i to przed wojną!) zaprojektować pawilon na wystawę międzynarodową. Kobiecy pawilon, oczywiście. Wiem, że tutaj kwestia jest bardziej skomplikowana i że to sukces jak na tamte czasy, ale powyższy opis jest mniej więcej taki sam jak przedstawiony przez naszą wykładowczynię. I cóż, mnie śmieszy.

As Mackintosh was mentioned - with the beginning of the secoind term I had to choose an history of architecture elective. Unfortunately, on enrollment day I had to go to the hospital early in the morning, and when I came back all the spaces for my favourite elective - museums, galleries and cultural buildings - were taken and no, even though it wasn't my fault I had to be at the hospital at the time, I couldn't get into this one. So I was left with choice between urban planning and Schottish architecture in 20th century. I decided to go with the latest, hoping we'll talk about something more than just Mackintosh, whom I really like, but more as an interior or graphic designer.
Well, first two-hours lecture - Mackintosh. Second time - only an hour of Mackintosh, some other bits here and there. Right now, ghost of Mackintosh is floating in the classroom, from time to time manifesting itself and getting us back to good ol' Arts&Crafts. Because it seems like you can't be a Scottish architect from 20th century without being inspired by/copying Mackintosh. Nope. It's a must.
But there are also such gems as Scottish government being so liberal and forward-thinking that they allowed a female architect design a pavillion for an international exhibition. A Ladies' Pavillion, that is. I know, that back in the days things weren't so simple and this was a huge achievement, but... The sentence above is more less the same as how our teacher presented the information to us. Somewhat funny.

Necklace - "CUD" esoteric shop || Ring - I am || Waistcoat - Thrift shop || Dress - Thrift shop || Skirt - Thrift shop || Boots - Vagabond