czwartek, 27 października 2016

Dragonrider


Musiałam, po prostu musiałam zalinkować tutaj najbardziej epicką, kwasową i piękną piosenkę, jaką tylko można sobie wyobrazić. I ja tego słucham nieironicznie - tak dodam, gdyby się ktoś jeszcze zastanawiał nad jakością mojego gustu. I może jeszcze powiem, że to w sumie to taka z mniej kwasowych rzeczy, które mnie cieszą. W sumie wewnętrznie, jeśli chodzi o poczucie humoru, to chyba ciągle jestem jeszcze trochę gimbusem. Welp.
W dalszym ciągu pozostaję w klimatach RPGów i fantastyki, zapoczątkowanych w poprzednim poście. Otóż ja totalnie chciałabym mieć smoka. Najlepiej takiego, żeby można było na nim jeździć. Prawie tak fajny jak koń, ale o tyle lepszy, że lata i może spopielić twoich wrogów. Oraz, to w sumie zależnie od uniwersum, całkiem kumaty i rozmowny. No i ja totalnie podzielam smocze gusta - lubię wszystko co ładne, metalowe, ma kamyki i się błyszczy. I, podobnie jak smok, nie noszę mojej biżuterii (albo raczej - noszę niewielki ułamek, bo co do reszty to nie mam pojęcia gdzie jest tudzież do niczego mi nie pasuje), tylko zbieram i oglądam i się cieszę, bo błyszczy i ładne. Ale, udało mi się nieco poprawić, uodpornić na część pokus (oraz wytłumaczyć bliskim, że "podoba się" nie zawsze oznacza "będę nosić/chcę") i zamiast powiększać mój fizycznie istniejący skarbiec, to wytworzyć sobie taki wirtualny (polecam lajkowanie zagranicznych stron produkujących biżuterię - najlepiej takich, w których wysyłka jest cholernie droga. Rzeczy takoż. I żeby były ładne, ale nie na tyle by zdobywać się na wielkie poświęcenie wydania szekli).

I just had to link the most epic, trippy and beutiful song you can imagine. And I listen to this non-ironically - so now you won't have doubts about quality of my taste. And may I add that this one is one of the least trippy and straightforward bad things I enjoy. Deep inside, at least in terms of my sense of humor, I'm a fifteen-years-old boy. A little bit. Welp.
Still staying in the circle of RPGs and fantasy books from the previous post. And I would looooooove to have a dragon. Especially a one you can ride on. Almost like a horse, but a way cooler, because it can fly and fry your enemies. And, that actually depends on the universe we're in, kind of smart and talkative. And my taste in jewellery is like the one of a dragon - I like everything  what's nice, made of metal, have gemstones and shines. And, again similarly to a dragon, I don't wear my jewellery (or rather I wear just a small part of my collection, because I have no idea where I have hidden the rest of it or it just doesn't match with anything), just collect, look and it and cheer because those things are shiny and nice. But, I manage to improve a little my immunity to temptations (and explain to my relatives that "I like it" doesn't necessary mean "I want it and would wear it") and instead of enlarging my physically existing collection, I created a virtual one (I recommend liking foreign pages with handmade jewellery - the best are the ones with bloody expensive shipping. And bloody expensive things. But they need to be nice, but not nice enough to sacrifice all your money and a soul).

Zafascynowałam się smokami i ideą smoczych jeźdźców... No, może troszeczkę po Eragonie (proszę na mnie nie krzyczeć, miałam dziewięć lat i łykałam każdą lekturę jak młody pelikan), ale już totalnie się wciągnęłam po Jeźdźcach smoków z Pern. Co prawda teraz mam sporo zastrzeżeń do serii - nie wiem, czy to wina tłumacza (z oryginałem raczej nie porównam, trudno dostać, a ja jestem leniwa), ale język tych książek boli. I nawet ciekawa fabuła jest opisana tak, że staje się zwyczajnie nudna. Oraz jest kilka moralnie (i logicznie w sumie też) wątpliwych momentów...
Ale sam koncept to było coś niesamowitego dla młodszej mnie, no bo jak to tak, pisać fantasy, które okazuje się być s-f? Przecież s-f to tylko lasery, odyseje kosmiczne i w ogóle coś czego się nie poważa, poza Gwiezdnymi Wojnami. Wtedy jeszcze przede mną było odkrycie Urshuli K. Le Guin i Philipa K. Dicka... >D
W każdym razie, ten ubiór - poza oczywistym byciem wygodnym, bo klejenie modeli, i nie za ciepłym, ponieważ zaczął się sezon grzewczy i na wydziale kaloryfery parzą jak wściekłe, a nie da się ich skręcić - miał być takim trochę powrotem do moich małych fantastycznych fascynacji i trochę wariacją na temat, jak smoczy jeździec mógłby się nosić. Przede wszystkim wygoda - dół ubioru bardzo delikatnie nawiązuje do stroju do jazdy konnej (w sumie w tych butach dałoby się jeździć; co do legginsów nie jestem pewna, czy moje uda nie wyszłyby zmasakrowane), góra miała wyglądać efektownie, ale też w miarę praktycznie. Narzutka przez swój splot i wykorzystanie odcieni szarości kojarzy mi się nieco może nie z kolczugą, ale z ogólnym wzorem jaki tworzy lamelka; taki to pseudomilitarny akcent; no i tunika, która jak dla mnie posiada kołnierz kleryka :'D No bo serio, ta przerwa to aż się prosi o koloratkę; ale skojarzenie jest w sumie nie takie złe, często gęsto w różnych fikcyjnych światach bycie smoczym jeźdźcem oznaczało przynależność do bractwa czy wręcz zakonu. Clou całego asamblażu jest jak dla mnie rzecz na pierwszy rzut oka trudna do wychwycenia, mianowicie broszka-chiński smok.

Przypuszczam, że przydałby się może jakiś lajf apdejt, nawet jeśli nikogo on nie obchodzi, to i tak radośnie się tym podzielę, bo mogę. Po tygodniach (dwóch) researchu i tuptania w miejscu wreszcie zaczęłam projekt właściwy, hurra. Póki co żadnych więcej modeli, mogę popylać w tak niepraktycznych ( oczywiście cały czas czarnych, bo jakżeby inaczej) rzeczach jak tylko się da, bo jednak szanse na zniszczenie ubrań rapidografem są małe; za to ponoć szanse przypadkowego wytatuowania się, zwłaszcza grubością .18, całkiem spore - dziwne, że jeszcze mi się nie przydarzyło, ale może nie osiągnęłam odpowiedniego poziomu zmęczenia. Wszystko przede mną >D
Och, no i zapisałam się na tribal fusion, czwarta lekcja w tym tygodniu. >D Dotychczasowe wnioski: jestem ziemniakiem, nie mam bioder (co mnie dziwi) i nie umiem nimi ruszać, nie mam brzuszka (to mnie nie dziwi) oraz mój kręgosłup albo starzeje się szybciej niż reszta mnie, albo zaczął kostnieć, obie perspektywy w sumie przerażające. Ale tak ogólnie to bawię się przewybornie, chociaż dźwięk dzwoneczków czy innych uderzających o siebie metalowych elementów śni mi się po nocach, podobnie jak odliczanie do rytmu. Ale bardzo bardzo motywuje mnie perspektywa skomponowania (kiedyś) stroju do występów <3

My fascination with the trope of dragons and dragon riders started... Well, maybe a little bit after reading Eragon (dodn't judge me, I was nine and reading everything that I could, accepting everything thoughtlessly), but I was totally hooked on after Dragonriders from Pern saga. Now I have some criticism for the series - I'm not sure, if it's the translator to be blamed (I probably won't have an occasion to compare with the original, those books are hard to get, and I'm lazy), but the language hurts so much. Even the most interesting plot twist is described in emotionless, boring way. An there're some morally (and logically) questionable moments as well...
But the concept for the novel was something groundshaking for my younger self. I mean, how you can write fantasy which turns out to be a s-f? Science-fiction is just laser beams, star oddyseys and in general not respectable thing, except for Star Wars. Ah, I was so naive, before the joy of discovering Urshula K. Le Guin's and Philip K. Dick's prose... >D
Anyway, this outfit - beside being comfortable and practical as hell, because modelmaking, and also being not too hot, because heating season just started and radiators in my department's buidling are just going crazy with the temperature (and you can't turn them down because no) - was an attempt to channel my imagined picture of a dragon rider's attire, a little homage to my fascination with all things sword&magic. As I said, comfort was a priority - bottom part of the outfit is loosely inspired by horse-riding clothes and actually, if I was desperate, I could use those shoes for riding. Not sure about the leggins though - maybe I could, but my thights won't be happy about it. The upper part of this assemble was meant to be flattering, interesting, but still comfortable. The mantle's pattern and choice of colours remainds me of chain mail of some sort; a nice quasi-military accent.And the tunic, with its cleric's collar :'D But seriously, that gap just asks for a clerical collar (you know, this white piece of fabric); but the association is not bad at all, in many fictional words being a dragon rider equals being in a kind of brotherhood or convent even. The clou of whole outfit, at least for me, is a small detai, easy to ommit, a Chinese dragon-shaped brooch.

I guess that I should write some kind of a life update or something, even if no one cares, I will cheerfully proceed to share bits of my life, just because I can. After weeks (two) of research and doing pointless things I finally started my proper project, hooray. No more modelmaking for now, so I can now wear the most unpractical (obviously still all black) outfits, because chances of destroying your clothes with a rapidograf are small; but chances that one will accidentally tatoo oneself with a rapido, especially with .18 thickness, are high - I'm wondering how come it didn't happen to me so far, but maybe I didn't achieve that level of tiredness yet. Future awaits! >D
Oh, and I manage to start practicing tribal fusion, fourth lesson this week >D Conclusions so far: I'm a potato, have no hips (that's surprising) and cannot move them, have no tummy (that's not surprising) and my spine is either ageing faster than the rest of my body, or turning into an unmovable bone, both options quite scary. In general, I'm having a great time, although sounds of bells and tassels and counting the rythm is hauting me at night. But, the biggest motivation ever is that one day I could pick my very own show outfit <3
Hairband - "Shiva" Indian shop (it's actually a necklace) || Brooch - Flea market || Rings - Primark, I am || Mantle - Thrift shop || Tunic - Thrift shop || Belt - Wolford (?) || Leggins - ??? || Shoes - Cohnpol

sobota, 22 października 2016

Necromancer lvl 500


Mam mały problem z markami alternatywnymi. Wchodząc w wiek nastoletni, zachwycałam się absolutnie wszystkim, najbardziej kiczowatą, pseudorenesansową suknią z błyszczącego poliestru i weluru, oraz gorsetami-tubami, które przy okazji wyglądały cokolwiek burdelowo... Całe szczęście, że nie miałam wtedy ani odwagi, żeby takie rzeczy nosić, a co dopiero pieniędzy na nie. Do czego zmierzam - marki alternatywne w większości robią rzeczy do noszenia od wielkiego dzwonu. Czy to przekombinowana forma, czy to materiał - często gęsto naprawdę kiepskiej jakości, i to upodobanie do lśniących syntetyków - sprawiają, że w takiej rzeczy człowiek czuje się nie ubrany, a przebrany. Bardzo nie lubię tego uczucia, bo moje ubranie ma tworzyć ze mną spójną całość. Bo mam ochotę wyróżniać się zawsze - jakbym chciała wyglądać pięknie jedynie na specjalne okazje, to bym była chociażby lolitą (lol nope. Z moim wzrostem i taką mordą się nie nadaję); znaczy, nie mówię że nie ma lolit, które noszą się tak na codzień, bo są. I ja to podziwiam.
Ale, wracając - rzeczy, które można podciągnąć pod klimaty gotyckie/metalowe/ogólnie mroczne, albo wyglądają jak w złym sensie kiczowate przebranie, albo jakby hipster chciał być fajny, mroczny i wyluzowany i oh, taki zabawny, a wygląda, jakby starał się aż za bardzo (tak, Killstar, patrzę na sporą część waszych rzeczy; chociaż przyznam się, mam Killstarową sukienkę silnej i niezależnej kobiety - tak, tę w kocie głowy i różne magiczno-religijne symbole. Których nie przyuważyłam na zdjęciu sklepowym, ups).

I must admit that I have a bit of complicated approach towards alternative clothing brands. In my early teenage years I was admiring every single piece, even the most kitsch (in bad sense), quasi-renaissance dress made with shiny polyester and velvet, and corsets which were actually tubes, with plastic bones, looking a bit whore-y... Luckily, in this time I had neither courage to wear nor money to afford those things. What I want to say - alternative clothing brands (at least in my opinion) in majority produce things one can wear rather for special occasions. Either the over-the-top look or the material - often of poor quality, and that strange taste in shiny synthetics! - makes those things less like clothes, and more like costumes. I really don't like feeling of wearing a costume, because my outfit should be one with who I am. Because I want to be extraordinary on daily basis - if I wanted to look pretty only for special occasions, I would wear lolita (lol nope. Being so tall and with my ugly face I'm disqualified already); I mean, I don't say that there are not lolitas who treat this style as their casual, because there's a few. And I admire them.
But, back to the topic - things that are in goth/metal/generally dark style either look like a really badly executed Halloween costume, or like if a hipster wanted to be cool, dark and oh, so ironically funny (yup, I'm looking at you, Killstar, or at least at majority of your stock; but I have to confess, I've got a dress from them - the one for a strong, independent woman. Yup, the one with cats heads and random magic and religious symbols - I usually try to avoid those, but I spotted them after receiving the dress, whoops).


Ale cóż, mam markowe, alternatywne rzeczy. Choćby gorsety. Właściwie to gorset sztuk jeden, plus coś co się wabi waist clincher; absolutnie nie tuby, ze stalowymi fiszbinami i dobrze odszyte. Mam też widoczną powyżej pelerynę mrocznego maga, dającą plus pińćset do nekromancji i plus dwieście do bycia złodupcem. Miałam już wcześniej inną szatę mrocznego maga, tej samej firmy, jak będąc podlotkiem i marząc o różnych mrocznych elementach garderoby skorzystałam z okazji i zakupiłam takową w Glastonbury. Niestety tamta rzecz należała do kategorii starania się za bardzo i poszła w świat. :v Za to ta... Wygląda mniej mrocznomagicznie (stąd takie niskie bonusy do umiejętności), nie jest zrobiona z problematycznych materiałów, jeno uczciwej bawełny oraz... prawie bym jej nie kupiła, ani w ogóle nie wiedziała o jej istnieniu - bowiem nie obserwuję, co Punk Rave wypuszcza, japońska rozmiarówka zazwyczaj dyskwalifikuje mnie jako potencjalnego klienta - ale zobaczyłam to cudo u jednej z osób, których styl absolutnie podziwiam, czyli Mai Magi, i... nie jest tak, że ja bezmyślnie kopiuję czyjś styl, ale ta bluza przemawiała do mojego poczucia estetyki bardzo mocno, i w dodatku zazębiło się ono z potrzebą posiadania czegoś, co jest gdzieś pomiędzy wełnianym kardiganem a wiskozową narzutką, czyli ciepłe, ale nie za bardzo, i do tego przyjemne w dotyku. W ogóle to cud, że jest dobra, bo została wyprodukowana jako one size, a z tymi to różnie bywa. :'D Co prawda nie mam przydługich rękawów, ale też dół nie jest przykusy, no i złowieszcza aura się nie ulotniła. A nawet jest mocniejsza dzięki jakże klimatycznemu (i wyliniałemu) naszyjnikowi i sznurowanej spódnicy, co do której w sumie jestem zdziwiona, że pojawia się tutaj dopiero drugi raz, bo popylam w niej wyjątkowo często >D

But, welp, I have some brand alternative clothes. Corsets, for example. Actually, just one, the other thing is called waist clincher; absolutely no tubes, nicely sewn, steel-boned. I have also, as you can see on the photos, this robe of a dark warlock, giving you +500 to necromancy skill and +200 to being a badass. I had a similar item of clothing before, from the same company, bought long ago in Glastonbury. But that one was to over-the-top and unpractical, so it found a new home eventually. :v But this one... Looks less dark-magical (therefore not so high skills upgrade), isn't made from any problematic materials, but strudy cotton, and... I've almost didn't purchase it, or didn't even know about its existence - I don't observe what's new from Punk Rave, because Japanese size charts usually doesn't include person with my measurements - but I saw this hoodie worn by Mai Magi, whom I absolutely admire in terms of style, and... It's not like I copy someones style, but this very thing spoke to me on spiritual and aesthetical level. And I actually needed something what will be between a wool cardigan and a viscose mantle, so - warm, but not to warm, and nice to touch. It's a miracle that this thing fits me, it was made as one size, and one-sizes are... well. :'D Maybe I can't have slightly too long sleeves, but at least the bottom isn't too short, and the sinister vibes are still here. And it's even stronger, thanks to a bit worn, but still giving witchy vibes necklace and laced skirt, about which I'm suprised that it's just the second time it appears on the blog, as I wear it quite frequently. >D


Necklace - Zara || Ring - Six || Hoodie - Punk Rave || Shirt - Opus || Skirt - SheIn || Boots - Vagabond

czwartek, 13 października 2016

Mucha at Kelvingrove

Tym razem nie będzie ciuszków, będzie sztuka >D Jak już pewnie wiadomo, Alfons Mucha należy do moich ulubionych grafików - absolutnie nie ulubionych malarzy, bo jego styl w malarstwie kompletnie się nie sprawdza, jest wyjątkowo mdły - i wstyd się przyznać, nie widziałam nigdy jego dzieł na żywo, jedynie przedruki. Aż do zeszłej soboty, gdy w Kelvingrove miało miejsce otwarcie wystawy z pracami Muchy (oraz kilkoma dziełami prerafaelitów i grafikami, jak to Szkoci dumnie mówią, jedynych przedstawicieli secesji na Wyspach - Mackintosha, jego żony i szwagierki, oraz krewnych i znajomych. Co do bycia jedynymi przedstawicielami to bym się kłóciła, no ale ok).
Wystawa otwarta jest do 19 lutego, i jeśli komuś przydarzy się akurat być w Szkocji, nieważne gdzie - naprawdę polecam pofatygować się do Glasgow. Tyle piękna rzadko kumuluje się w jednym miejscu, no i sama wystawa jest świetnie opracowana - wyczerpujące opisy prac, tłumaczenie wpływów słowiańskich i bizantyńskich na dzieła Muchy, omówienie jego wpływu na art noveau w ogólności i zestawienie z innymi artystami, a nawet bardzo ciekawy film o tym, jak styl Muchy przeniknął do hippisowskiej sztuki lat 60. oraz współczesnego komiksu europejskiego, no i wywiad z prawnuczką artysty. <3 Był też kącik z kanapą, lustrem, mnogością szmatek, biżuterii oraz wszelakich akcesoriów, dzięki którym można było poczuć się jak dzieło sztuki i pstryknąć sobie fotkę na pamiątkę. Nie byłabym sobą gdybym nie skorzystała. >D Z wystawy wyszłam wielce ukontentowana, ciągle jeszcze się troszkę trzęsąc (syndrom Stendhala ftw) oraz lżejsza o dużo za dużo monet (no bo limitowane plakaty. ;____; Ale przynajmniej prezenty gwiazdkowe mam po części załatwione!)
No ale dosyć gadania, pora na zdjęcia!

This time there won't be clothes, it's time for art >D As you may know, Alphonse Mucha is one of my favourite graphic designers - that is, not a favourite painter, because his distinctive style doesn't work well in paintings - and it's a shame to confess that I've never seen his works in person. At least until last Saturday, when the Mucha's exhibition was opened at Kelvingrove (there are some works of the preraphaelites and, as Scotts like to say, the only art nouveau artists of British Isles - Mackintosh and his relatives and friends. I would argue if they were the only art noveau artists in Britain, but well, okay).
The exhibition is opened until 19th February, and if anyone happens to be at this time in Scotland, no matter where exactly - I strongly reccommend visiting Glasgow. It's unusual to find so much beauty in such a small space at the same time, and the exhibition itself was skillfully prepared - well-written work's descriptions, some word on Slavic/Bysantine influences in Mucha's art, his impact on art nouveau in general and comparison with other artists, even a very interesting film about how Mucha inspired arts of the hippie movement and contemporary European comics, oh, and the interview with artist's great-granddaughter. <3 There's also a corner with a sofa, mirror and lots of fabrics, jewellery and accessories so you can transform yourself into a work of art and document it with a decent photoshoot. I won't be myself if I wouldn't take an advantage of it >D After visiting the exhibition, I was happy like never before, still a bit shaking (Stendhal syndrome is real, guys) and lighter of many, many coins (because limited edition posters ;____; But at least I have some of Christmas gifts solved already!)
But, enough writing, time for photos!
Trzy z sześciu plakatów (oraz szkic do Gismondy, która to była początkiem zawrotnej kariery Muchy - ludzie zrywali plakaty z słupów, tak im się podobały >D ), które Mucha wykonał jako reklamę przedstawień Sary Bernhardt. Plakat do Hamleta <3
Three out of six posters (and a sketch for Gismonda, for which final work was a launch of Mucha's carrier - people were tearing the posters off the walls, they liked them so much >D ), which Mucha made for plays of Sara Bernhardt. The poster for Hamlet is just <3 Also, I have a hard girl crush on Bernhardt right now.
Moja ulubiona wersja Czterech Pór Roku, z najpiękniejszym Latem <3 Obok reklama dla firmy zajmującej się kowalstwem artystycznym i konstrukcjami metalowymi - jak dla mnie tworzy świetny kontrast z bardzo organicznymi Porami Roku, a te ornamenty <3
My favourite version of Four Seasons series, with the most beautiful Summer <3 Next to it, an advertisement for an ironworks company - for me, it makes such a nice contrast with very organic Seasons, and those ronaments are just... ahh.
Reklama likieru (no kto by się domyślił :v ) oraz dwa panele dekoracyjne, czyli sztuka Muchy dla każdego, niezależnie od statusu materialnego.
Advertisement for a liquor (who would have guessed :v) and two decorative panels - Mucha's art for everyone, no matter the financial status.
Nieco Mackintosha (swoją drogą, uważam za przeurocze że bliscy przezywali go "Toshie" <3), który tak przy okazji jest patronem mojej szkoły (chociaż uważam, że jako grafik/architekt wnętrz sprawdzał się lepiej niż architekt per se) oraz jeden jedyny Dante Gabriel Rosetti, ze zbiorów muzeum - akurat mój najmniej ulubiony prerafaelita, meh.
Some Mackintosh here (by the way, I find it overly adoreable that his relatives and close friends called him "Toshie" <3 ), who is a patron of my school (but in my opinion he was more successfull as an graphic/interior designer, not an architect per se, but that's just a thought), and the only Dante Gabriel Rosetti's painting they have at Kelvingrove - unfortunately, not my fave of preraphaelites.
Jestem dziełem sztuki bardzo.
I is a work of art (nouveau)

piątek, 7 października 2016

Welcome to the underworld, I'll be your guide


Chciałam zacząć ten post jakoś sympatycznie, śmiesznie, właściwie jakkolwiek, no ale. Rozwiązała się zagadka spleśniałej książki (najlepsza rzecz jaką można zobaczyć po trzech miesiącach nieobecności w mieszkaniu). Wiedziałam już wcześniej, że okno mi przecieka, bo rama jest nieszczelna. Okej, zdarza się, okna, jak przypuszczam, pamiętają pogrzeb królowej Wiktorii, jednak nawet one nie są w stanie przepuścić tyle wody, żeby zgniła mi od tego książka.
Otóż nadproże przecieka.
Ale przynajmniej mogłam poczynić ciekawe obserwacje odnośnie nadproży i w ogóle szkockiego budownictwa. Jak to, że stosowanie ocieplenia w okolicach okna nie ma sensu i lepiej zostawić goły kamień. Właśnie, kamień - myślałam, że budynek jest zrobiony z normalnych, prawilnych cegieł, jakie to drzewiej bywały, a fasada obłożona płytami z piaskowca. Haha, nie. Wszystkie zewnętrzne ściany są zrobione z cholernie grubych bloków piaskowca. Grube czy nie, to wciąż piaskowiec. Taki najzwyklejszy, kwarcowy. I nawet mógłby sobie być, gdyby nic się nie stało z dachem - znaczy, ja przypuszczam, że to wina dachu. Który zapewne dzielnie służy, bez żadnych remontów, od czasu ukończenia budowy tej kamienicy. Czyli tak circa 1840 roku.
Pozostaje czekać na wymianę okien i liczyć, że może dostanę jakieś odszkodowanie od administracji.

I've wanted to start this post with something nice, funny, whatever. But - mystery of moulded book (best first thing to see in a flat after three monts absence). Like, I have known for some time now that the windowframe is leaking. Okay, that happens, my windows probably remembers the funeral of Queen Victoria, but even they couldn't possibly leak so much water inside that it causes decay of my book.
Well, apparently the lintel is also leaking.
But at least I had an opportunity to make observations about lintels and Scottish building technology in general. Like, there's no point in adding insulation around the windowframe and it's better just to left a bare sandstone there. Yup, sandstone - I thought that building is made from good, old brick and covered in sandstone panels. That would make sense. But haha, no. All the external walls were made from a friggin huge sandstone blocks. Huge, thick or not, it's still sandstone. The most basic one. And it may even be there and it would be okay, if there wasn't some malfunction with the roof. Well, at least I think the roof is to blame. Probably it has a hole or something. I would be suprised if it doesn't, because it's possible that this very roof is bravely serving its purpose since the end of building's construction. Soooo, that's since 1840.
As there's nothing I can do right now, the only thing that remains is to wait for windows replacement and maybe I can hope for an compensation from admins.


Gorzkie żale już wylane, więc przejść można do meritum, znaczy ubioru. Pierwszy raz od dłuższego czasu założyłam spodnie (szarawary oraz szorty się nie liczą, podobnie legginsy) - co w sumie jest dziwne, bo długi, długi czas przekładałam spodnie ponad wszystko inne, a teraz czuję się w nich nieco obco :'D Pewnie pokocham je od nowa gdy nadejdzie zima. I jak znajdę mój jedyny pasek do spodni; byłoby bardzo niemiłym, gdyby zaginął, ponieważ jest to jedyny pasek, w którym nie musiałam dorabiać dziurek, żeby się zapiąć (po prostu owijam go dwukrotnie :v ). Taka to magia, że wreszcie udało mi się nieco przybrać na wadze, ale spodnie spadają ze mnie bardziej niż wcześniej. A spodnie założyłam z tegoż powodu, że ubiór miał być wygodny i pozwolić na Robienie Rzeczy W Miejscach. Z rajstop, koronek i rozszerzanych rękawów bardzo trudno pozbyć się kawałków pianki i kartonu, niestety.
Trochę żałuję, że nie udało mi się zrobić ładnego zdjęcia tyłu bluzy - ale ten w sumie można zobaczyć w poście "Modern Valkyrie", także w sumie niewielka strata, chociaż dodaje on, jak dla mnie, smaczku całemu ubiorowi, oraz tłumaczy nieco mój pokrętny tok myślenia >D
Wspomniałam już o tym, że interesują mnie religie pogańskie, te bardziej pierwotne też, konkretnie - szamanizm. Właściwie można to rozszerzyć na ideę wielowarstwowości światów i podróży przez takowe. Kocham wszystko, co ten temat porusza, od poematu o schodzącej do podziemi Isztar, przez Boską komedię, Mały palec Buddy (który serdecznie polecam - wcale nie jest tak skomplikowaną książką, jaką się wydaje. Tylko najpierw lepiej przeczytać pozostałe części Pielewina) i nawet Rudą sforę, którą to czytałam dziewczęciem młodym i płochym będąc, toteż nie przeszkadzał mi przesadzony dramatyzm i duże ilości angstu, jakie Kossakowska ładuje w swoją prozę. Elektryzuje mnie idea istnienia innych światów, nawet nie w sensie fizycznym, ale i różnych planów duchowej egzystencji; "elektryzuje" jest dobrym słowem, bo to jednocześnie uczucie ekscytacji i śmiertelnego przerażenia. Bo istnienie kilku światów i możliwość poruszania się pomiędzy może też implikować ich nierealność - bo skąd wiesz, że to twój świat? Jaką masz pewność, że na innym planie egzystencji nie wiedziesz swojego właściwego życia? Albo jeszcze lepiej - może istniejesz, bo ktoś cię przechowuje w pamięci i wytworzył dla ciebie alternatywny świat, a tak naprawdę to nie żyjesz?
Tak, lubię twórczość Philipa K. Dicka, nawet bardzo, mimo tego że niektórzy twierdzą, że jak się przeczyta jedną jego książkę, to jakby się znało wszystkie, ja tam jednak uważam, że może i miał tę obsesję na punkcie (nie)realności świata, ale za każdym razem umiał temat podać nieco inaczej. Chociaż prywatnie był strasznym bucem.
Ale znowu zboczyłam z tematu właściwego. Chciałam stworzyć coś w rodzaju ubioru podróżnika między światami, nie dokładnie szamana, psychopompa - ten akurat manifestować się miał w jeleniej czaszce; skoro u Czukczów wierzchowcem szamana może być krowa, to czemu nie miałby być jeleń. Zresztą lapońscy szamani zazwyczaj (akurat po tym świecie >D ) poruszali się saniami zaprzężonymi w renifery, a to bliska rodzina jeleni >D  Gotowość do podróży sygnalizuje też wygoda ubioru, zwłaszcza obuwie które mnie osobiście nieco kojarzy się z desantami (tylko że moje buty są wygodne), naszyjnik który swoim kształtem przywołuje na myśl kompas (który zgubił wskazówkę), no i wisiorek z runą - konkretnie Dagaz, runą Odyna, a jednym z jego licznych tytułów jest Wędrowiec (tak, to od niego Tolkien zakosił przydomek dla Gandalfa).

Enough of my moaning, let's get to the most important part - the outfit itself. First time in a rather long period have I worn trousers (harem pants and shorts doesn't count, same with leggins) - and it's a bit of untypical for me, because for a long time I treated jeans as a supreme piece of clothing, and now I feel a bit strange wearing them :'D Maybe I'll be back to normal when the winter starts. And when I'll finally manage to find my only skinny belt; it would be rather unpleasant if it had gone missing, as it's the only one which fits me without making new holes in it (the secret: I just wrap that belt twice around my waist :v ). That's some magic going on here, I finally managed to put on a little weight, but my trousers are falling from my hips more than ever. And well, wearing trousers is justified by that I need an outfit which will be comfortable and allow me to Do Things In Places. It's hard to get rid of small particles of foam and cardboard from tights, laces and bell sleeves, unfortunately.
I regret that I didn't manage to get a nice photo of the back of the hoodie, but you can see it in the post "Modern Valkyrie"; the print adds a little but important something to the whole outfit and kind of explains my twisted thinking process. >D
As I mentioned before, one of my interests are old pagan religions, also the primordial ones, shamanism in this very case. Actually, my interest can be broaden to the theme of world with multiple realms and journey between them. I love absolutely everything what touches this topic, from poem abaut Ishtar ascending to the underworld, by Divine Comedy, Budda's Pinkie (I'm not sure if this book was even translated into English; anyway, if you know Russian/Polish I strongly recommend this novel - and all the other ones by Wiktor Pielewin), and even Ruda Sfora (that book for sure wasn't translated into English), which I have read as a young teenager and wasn't intimidated by tons of angst and drama that book contains, which this writer, Kossakowska, puts into all of her prose. Also idea of parallel worlds and different levels of existence thrills me. "Thrills" that a good world, because it's a mixture of excitement and being terrified. Existence of multiple realms and ability to travel between them implies their unrealness - because how do you know that it's your world, the right one? Can you be sure that there's no any other you, living the real egsistence of yours? Or better - maybe you don't exist anymore, maybe you're just stored in someones memory and inhabiting in a made-up alternative world, but actually, physically you are dead?
Yes, as you can see, I like Philip K. Dick's prose a lot, even though some people say that if you read one of his books it's like you read it all, but I think that he managed to manifest his obsession about unrealness of wooorld we experience in slightly different ways every time. I like him as a writer, but as a person he was a total jerk.
But, back to the main topic. I wanted to create something like a outfit for a traveler between the worlds, not exactly a shaman, a psychopomp - but this one manifests itself by the deer skull; if some Siberian tribes believe that you can travel to the underworld on a cow, so why not on a deer. Anyway, shamans from Lapland usually used a sled with reindeers, and reindeer and deer are almost the same thing >D Being ready for the journey is manifested by how comfortable the outfit is, especially shoes, which remainds me a bit of army/combat boots (but mine are far, far more comfortable and soft), the necklace, which looks like a compass (with needle hanging loosely, almost detached) a little bit, and finally, the rune necklace - with rune Dagaz, which is the one contributed to Odin, whose titles contains of The Wanderer (yup, Tolkien stole that for Gandalf).

Necklaces - "CUD" esoteric shop (rune), Sadir Jewelry (labradorite) || Hoodie - dodo.dead || Shirt - SheIn || Trousers - Trussardi || Shoes - Cohnpol