czwartek, 4 sierpnia 2016

Mermaids do not have souls


Lato, więc i moda na syrenkową estetykę. W sumie nieco nie rozumiem fascynacji syrenami ze wszystkich mitycznych stworzeń - ludożerne pół kobiety, pół ryby (lub ptaki) które doprowadzają do katastrof morskich nie są czymś, czym chciałabym być. Ogólnie w większości folklorów stworzenia wodne są wyjątkowo niesympatyczne dla człowieka. Koń potokowy (tudzież kelpie), niks, człowiek ze studni (odsyłam do komiksu Humon) czy w końcu słowiańskie wiły, wodniki i nawet zdawałoby się sympatyczny bannik - wszystko to jest mściwe lub zwyczajnie złośliwe, albo niebezpieczne (bez żadnych pobudek, ot, robi co robi). Także nie ogarniam fascynacji syrenkami. Za którą chyba można winić Disneya. Tak swoją drogą, natrafiłam kiedyś na artykuł (artykuły?) stawiający tezę, że Mała syrenka jest metaforycznym przedstawieniem cierpienia, jakie nastręczał Andersenowi romans z przyjacielem i późniejszy ślub tego ostatniego; tutaj ciekawy tekst, jak zarówno oryginalna baśń jak i adaptacja dotykają tematu nie tylko miłości homoseksualnej, ale i ogólnie tematyki queer (nie wiem, można używać tego słowa w języku polskim? W angielskim jest obraźliwe, to na pewno).

It's summertime, so here come the mermaid aesthetic. Frankly, I quite don't understand all this hype about mermaids from all of the mythical creatures - man-eating half-womens, half-fishes/birds, which makes ship crash are not something I would like to be. In general, mythical sea creatures are a vicious ones in almost all of the folklores. Skandinavian stream horse (or Welsh/Scottish kelpie), nix, well man (you can read about him/it in Humon's comics) and finally, Slavic wiła, aquarius or even seemingly-nice bannik (spirit of the traditional Russian bath) - they're all dangerous. So, I really doesn't understand why people are so obsessed with mermaids. Disney is to blame, probably. By the way, I have read an article or something about a theory that The Little Mermaid is in fact a methaporical tale about suffering of Andersen's caused by a secret relationship, and then marriage of his friend/lover; here you can read a text about the original tale's queer (can I use this word? I heard that in English it's kinda offensive) subtext and how it shows in Disney's adaptation too.
Ale wracając do syrenkowych inspiracji - pojawiły się one w mojej głowie właściwie dopiero gdy wyszłam od fryzjera z ogniście czerwonymi włosami, po prostu nie mogłam uciec od skojarzeń z Arielką. Kolor co prawda nieco się uspokoił po pierwszym myciu, jednak skojarzenie z syrenami pogłębiło u mnie zaplecenie dredloków w kolorach tropikalnego morza; do tego bardzo wakacyjna reszta ubioru, wymuszona przez pogodę. Sama spódnica przez to, jak piekielnie trudno było mi w niej na początku chodzić zdawała mi się być niemal czymś w rodzaju ogona :'D 
Chociaż, gdy pierwszy raz zobaczyłam materiał, to na myśl nasunęła mi się należąca do moich absolutnie ulubionych budowli sakralnych Saint Chapelle. A konkretnie jej witraże, stanowiące główną składową kaplicy. Nie wiem jak inni ludzie się na to zapatrują, ale mnie wyjątkowo cieszy możliwość noszenia na sobie imitacji witraży.

But back to the mermaid inspiration - they show up in my head after I came back from the hairdresser with my hair in the deepest, brightest shade of red I could imagine having on my head, association with Ariel was inevitable. Coulour calmed down after first washing, but then I braided in my dreadlocks, which, by their colour, remains me of tropical seas. And then, there's very holiday-ish vibe to the rest of my outfit, demanded by the weather. Skirt itself was for me like a tail or something, because material is not very strechy and it's hard to get into it and walk proprely at first :'D
But, when I saw the skirt's material for the first time, another thought come to my mind - that it looks exactly like stained glass in my favourite sacral building of all times, Saint Chapelle. I don't know about other people, but I absolutely don't mind wearing an imitation of stained glass.
Tydzień, kiedy trwało ŚDM spędziłam we Włoszech, w okolicach Werony. Właściwie nie działo się wtedy nic godnego uwagi - plan wyjazdu do Wenecji jak i do Mediolanu został porzucony z obawy przed byciem zadeptaną przez turystów. No i temperatura dochodząca do czterdziestu stopni nie nastrajała mnie, mentalnego dziecka mroźnej Północy, pozytywnie. Jednak ostatecznie udało mi się wyrwać do Padwy.
Padwa nie kojarzyła mi się jakoś szczególnie, jako że wszyscy opisywali mi ją jako nudne, przemysłowe miasto. Może rzeczywiście nowsza część Padwy nie jest za ciekawa, za to samo historyczne centrum... urocze i typowo włoskie. Niestety, należę do tych dziwnych osób, które bardzo niechętnie robią zdjęcia (chyba żeby móc z nich później rysować, bo na to na wycieczkach czasu nie starcza), bo uważam, że wystarczą mi moje własne oczy i odczucia zmagazynowane w pamięci. Zdaje mi się też, że Padwa jest trochę niedoceniana z powodu sąsiedztwa Wenecji, która ma dla turysty więcej powabu.
Ale za to Padwa ma kaplicę Scrovegnich.
A ta, cóż... Miło jest zobaczyć coś, o czym jeszcze rok temu człowiek musiał się uczyć i umieć to rozpoznać wybudzony ze snu w środku nocy, do tego jeszcze podając datę powstania. Naprawdę elektryzującym uczuciem jest wejść do miejsca, gdzie widnieją obrazy które dały początek renesansowi (dla laików; wcześniej, przed Giottem, eksperymentowali już z perspektywą i technikami malarskimi, bardzo nieśmiało, Simone Martini i  Ducio); zabawną w sumie rzeczą jest, że renesans, ogólnie kojarzony z południem Włoch z powodu Leonarda da Vinci i Michała Anioła, który jakby nie patrzeć był bardziej manierystą (niektórzy wykładowcy potrafią pokusić się nawet o stwierdzenie, że on zaczął barok w rzeźbie i malarstwie) niż prawdziwym artystą renesansowym, skupiał się bardziej na północy.
Wejście do kaplicy to był moment, kiedy zaczęłam sobie pluć w brodę, że zostawiłam w szatni torbę, a z nią i aparat, bo myślałam, że nie będzie można robić zdjęć. Otóż można było. Jak zwykle z tego nie korzystam, tak tam... W opracowaniach kaplica Scrovegnich pokazywana jest zwykle albo całościowo, tak że nie idzie ogarnąć poszczególnych malowideł, lub właśnie w detalu, poszczególnymi panelami. W oglądaniu jej na żywo piękne jest to, że można zarówno ogarnąć całość, jak i skupić się na detalu mniejszym, typu pojedyncza scena, jak i większym - całej serii malowideł, podziwiać kompozycję, korelację.
Ale najbardziej ze wszystkiego podobały mi się imitacje marmurów. Wszystkie te gzymsy, kolumny i żebrowania widoczne na zdjęciach kaplicy - to kłamstwo. Namalowana iluzja przestrzenności i kamienia. Wykonana z olbrzymią wirtuozerią, dopiero stojąc niemal z nosem przy ścianie człowiek może powiedzieć, że to tylko farba. O takie mistrzostwo malarze baroku jedynie się ocierali.

I spent the week of WYD in Italy, near Verona. Actually, nothing interesting happened - I give up my plans to visit Venice (like, sixth time?) and Milan because of the crowds of tourists that were there. Oh, and the temperature reaching 40 Celsius degree made me, a child of the cold North, melt and be really lazy. But in the end I managed to visit Padova.
Padova didn't sound as something exciting, everyone described it to me as dull, industrial town. Maybe the modern part of the city isn't appealing at all, but the historic center... Well, it's kind of cute and typically Italian. Unfortunately, I didn't took many photos - I just don't feel like doing it (beside the times I take photos for drawing purposes, as you usually don't get enough time to sit and draw on a trip), I'm more about experiencing a place by engaging all my senses and my memory. And I have an impression that Padova is underrated because it's near Venice, which is more famous, tourist-wise.
But Padova have the Scrovegni's Chapel.
And... well, it's a nice thing to see something you had to study about and be able to recognize it when awaked in the middle of the night, and give also the dating of a thing. But the most intense feeling you get when you enter to the chapel - after all, it's one of the places when Renaissance started (well, there  were some other painters experimenting before Giotto, like Simone Martini or Ducio); it's kind of funny how people connect Reinassance with the south of Italy because of Leonardo da Vinci and Michelangelo, who, by the way, was more of a manierist (some experts even say that he started baroque in painting and sculpture) than a true Reinassance artist, because beginning of this period concentrated more less in the north.
When I entered the chapel I have instant regret that I left my bag (with camera in it) in the cloakroom - it turned out that you are actually allowed to take photos. And I would really like to do it, for once. Because when you get books about art's history, you either get overall view of the interior of Scrovegni's Chapel, or detailed photos of each of the paintings. But when you are inside... You can see it all together at first, and then focus on groups of pictures, or individual ones, even those which are usually not featured in the books. And you can get the sense of the composition, design and story behind the paintings.
But thing that impressed me the most was imitation of marble. Yup, those columns, panels and arches are a lie - they're painted on a flat, plain wall. Made with such a maestery that you can see it's painted only if you stand really close, almost touching the wall with your nose. Even baroque painters couldn't make such masterpiece.
Ombre dreadlocks - Dreadlock Madness || Crop top - H&M || Necklace - Thrift shop || Rings - Six || Skirt - Custom made || Sandals - O'Neil

6 komentarzy:

  1. Współczesna fascynacja syrenkami - a przynajmniej ta w wydaniu z tumbulele - bierze się właśnie z tego, że doprowadzają mężczyzn do katastrofy, a poza tym obnoszą nagie biusty, mają długie włosy i ślicznie opalizującą perłową skórę. Sama mam dużą słabość do stworzeń wodnych (muszę kiedyś znaleźć jakieś rozsądne opracowanie naukowe na ich temat, ale ogólnie wodne stwory są mściwe i złośliwe, bo woda jest nieprzewidywalna dla kultur tradycyjnych. Są jeszcze gorsze niż stwory ogniowe, bo ogień nie istnieje sam z siebie - może być albo ujarzmiony w domu, albo pojawić się nagle po uderzeniu pioruna, ale wtedy przychodzi z nieba i wiadomo, że jest boski. A rzeki i bagna są zawsze i wydają się tylko czekać na wystąpienie z brzegów albo na wciągnięcie przechodzącej osoby. A potem jest jeszcze Morze i to już w ogóle jest problem.), ale powiedzmy że syreny nie są moimi ulubionymi, a poza tym stoję w opozycji do kultury tumbla.
    Ja akurat mam coś przeciwko noszeniu imitacji witraży - że to tylko imitacja na kształt, a nie nadruk ze zdjęcia prawdziwych >D Ogólnie straszna psychodela na tej kiecy się dzieje; nie potrafi mi się to podobać, razem z ogólnym lookiem lat 90 - ale owszem, jest całkiem syrenkowo >D
    Poza tym ugh, jaka ty szczupła, zazdro D:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Syrenki symbolem mizandrii internetowych wojowniczek o "sprawiedliwość społeczną", mójborze D:
      Ja w sumie sporo mojej wiedzy o folklorze (właściwie tylko słowiańskim) wyniosłam ze zbioru baśni polskich, którego już chyba nie mam (ale sprawdzić mogę, bo to była wielce spoko rzecz. Jeśli by cię interesowały rodzime klimaty to, jeśli jeszcze nie czytałaś, "Bestiariusz słowiański", tylko nie najnowsze wydanie, bo jest ułagodzony i robiony pod dzieciaki). Mimo nieźle narysowanych ilustracji - to nie była książka dla dziecka, za brutalne to było (na dzisiejsze standardy i moją wrażliwość oczywiście), ale w sumie bardzo rzetelne w kwestii opisania wszelkiego nadnaturalnego stworzenia z lasów, wód, pól i cmentarzy.
      Hahah, kultura tumblra :'D Ja sobie starannie selekcjonuję treści, jakie chcę tam mieć, także nie zetknęłam się prawie nigdy (bo u mnie tylko architektura, ładne zdjęcia/rysunki, konie i smutne cytaty oraz dzikie fandomy), także jak pierwszy raz się spotkałam z dissowaniem tumblra to mnie to niemożliwie zdziwiło, takie miłe miejsce przecież :'D
      Właśnie jeśli chodzi o kwestię nadruków i imitacji, to ja stoję na przeciwnym biegunie - wolę rzeczy inspirowane, które przekształcają dany motyw i podają go w nowy sposób. Zresztą, chyba tylko dla mnie to są witraże, bo już usłyszałam że pawi ogon, nocne niebo, czy uwspółcześniony sarong (za długie i za rozkloszowane na sarong). W ogóle zamierzam ją próbować łączyć z jakimiś innymi rzeczami, ale obawiam się, że hipisowsko-najtinsowe wrażenie przetrwa D:
      Moja szczupłość to moje przekleństwo D: Kupno spodni (ze spódnicami jest minimalnie lepiej, no ale mój wzrost) albo stanika z dobrym obwodem to wyzwanie, no i wszyscy mnie mają za anorektyczkę (a potem widzą, ile jem).

      Usuń
    2. ...jeśli serio się z tym nie zetknęłaś, to jestem pod wrażeniem, bo strzeliłaś w samo sedno 8'D Niektóre nawet takie nicki mają XD
      Nad "Bestiariuszem..." myślałam kiedyś, właśnie dla ilustracji, ale spasowałam, bo to jednak nie moje klimaty. Nie oparłam się za to "Księdze smoków polskich" tych samych autorów <3
      O mateczko, ichniejsze wydanie fandomów to już w ogóle wylęgarnia dissu (narysowałaś postać nie tak? Zabij się. Szipujesz "problematyczny" szip? Zabij się.); staram się trzymać moją tablicę wolną od tego, nie włazić w fandomy, tylko spokojnie cieszyć się danym tytułem we własnym zaciszu. Jak pousuwałam wszystkich, którzy reblogowali jakieś SJW pierdy pomiędzy ładnymi obrazkami (niektórych było mi bardzo szkoda, ale CÓŻ ZROBIĆ), to nagle i mi się tam lepiej siedzi.
      Najlepsze staniki to bezfiszbinowe koronkowe 8D Mniej problemów z doborem rozmiaru, a i ładniejsze są niż normalne >D

      Usuń
    3. Nie zetknęłam się dopóki nie zdziwiły mnie dissy na tumblera (tumblra?), dlatego jeszcze staranniej selekcjonuję treści xD A z fandomami jakoś mam pozytywne doświadczenia, sami hurra-optymistyczni ludzie (przy fandomie Hannibala jest to już nieco creepy).
      Bezfiszbinowe nie trzymają i niwelują biust jednocześnie :<

      Usuń
  2. Mam taki sam top. Jest świetny ;)

    aanna-aanna.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Wyglądasz bardzo syrenkowato, i to w najlepszym możliwym znaczeniu tego słowa, bez tego całego ludożerstwa :) Swoją drogą, też nie do końca rozumiem fascynacji akurat tymi stworzeniami, chociaż zapoczątkowało się to na tumblerze, co wiele wyjaśnia i nawet nie jest takie najgorsze biorąc pod uwagę rzeczy, które ludzie tam potrafią gloryfikować.
    Poza tym, bardzo ciekawy artykuł o Andersenie i Małej Syrence. Nigdy o tym nie słyszałam, ale daje to bardzo dużo dla tej bajki moim zdaniem. Nigdy za nią jakoś szczególnie nie przepadałam, ale jako metafora podoba mi się o wiele bardziej.

    witchhearted.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń