sobota, 27 sierpnia 2016

Witch aesthetics are taking over my life


Tytuł podsumowuje idealnie, co w sumie dzieje się w mojej szafie, a właściwie to bardziej na blogu (wszak nie pokazałam wszystkiego, co mam >D ) - pewna unifikacja stylistyki w szeroko pojmowaną wiedźmowatość czy tam nawet i czarodziejkowatość. Bo w sumie w tym ubiorze czuję się bardziej jak czarodziejka, może nie taka z typowego high fantasy, skąpo ubrana i rzucająca fireballe na prawo i lewo, ale bardziej zrównoważona, wysmakowana. Bo w moim odczuciu czarodziejka a wiedźma to nie synonimy; ta druga to ktoś, kto jest bliski naturze, działa nie tyle z użyciem mocy nadnaturalnych, co samej wiedzy (zresztą, etymologię wiedźmy można sprowadzić do wyrażenia kobieta, która wie), ale jednocześnie istnieje w sposób bardziej tajemniczy i jakby nieco dzikszy, czarodziejka z kolei... Może to wpływ Wiedźmina czytanego za dzieciaka, ale czarodziejki jak dla mnie są, przynajmniej z zewnątrz, poukładane i eleganckie, nadal tajemnicze, ale jakby bardziej ucywilizowane niż wiedźma. Oczywiście, wszystko do czasu... Chociaż jednak, mimo mojego własnego wrażenia, że wyglądam o wiele bardziej wysmakowanie i może nawet tajemniczo, to jest we mnie więcej z leśnej wiedźmy? Gdy przechodziłam przez jezdnię jakiś chłopak krzyknął za mną "Ruda wiedźma", więc chyba coś jednak w tym jest >D

Tha title sums up what is happenning in my wardrobe, or, more precisely, on my blog (because I haven't shown everything I've got. Yet >D ) - some unification of style into witchy or even enchanted vibe. Actually, I feel more like an enchantress, maybe not a typical one from high fantasy novel, sparingly dressed and throwing fireballs everywhere, but more balanced, with a sense of style. Because I preceive enchantress and witch not to be synonyms; the second one is more connected with nature and rather than using supernatural powers, she uses her knowledge (Polish word for witch, wiedźma, can be derived from phrase woman who knows things), but at the same time she exists as more mystrious and maybe more wild, when enchantress... Well, maybe it's because I've read The Witcher series in my early teen years, but for me an enchantress is, at least from the outside, very, hmm, neat and elegant, still mysterious, but more, I don't know, civilised? than a witch. Well, for some time... But maybe, even though I felt like I looked more sophisticated and maaaaybeeee a little bit mysterious, maybe there's still something from a forest witch in me? When I was crossing the road a guy shouted after me "A ginger witch!", so yeah, there must be something >D
Jak dla mnie, to całemu temu asamblażowi charakteru zdecydowanie nadaje koszula, którą nieskromnie nazwę najładniejszą rzeczą w mojej szafie. A byłabym ją przegapiła, bo weszłam do lumpeksu w poszukiwaniu spódnic, ewentualnie sukienek. Coś jednak mnie tknęło, żeby przejrzeć bluzki z długim rękawem, a tu takie cudo. Początkowo myślałam, że zdobienie na rękawach to flock, ale nie, drobna siateczka jest jakby wyszywana nicią (?), która tworzy wzór kojarzący mi się z wiktoriańskimi tapetami; normalnie poczułam, że totalnie wygrywam w życie, jak ją znalazłam (ok, może z tym wygrywaniem to przesada, ale uczucie miłym było), chociaż trochę wystraszyło mnie "UK size 8" na metce, bo w angielskiej rozmiarówce noszę 10 w porywach do 12, także ten. Najbardziej bałam się, że nie zmieszczę moich szerokich ramion i długich rąk, ale prześliczne rękawy okazały się  szczęśliwie aż za długie. No i jeszcze brak oznak użytkowania, poza brakiem metki z przepisem prania, no marzenie. <3 Zwykle wykazuję entuzjazm umiarkowany względem zakupu nowych ubrań (umiarkowany w porównaniu z radością zakupu książek czy artykułów plastycznych), ale tą koszulą jaram się jak, nie przymierzając, Londyn w 1666 roku, co chyba zresztą widać w powyższym fragmencie.

For me, the blouse is doing all the job in this outfit; I could call it, not so humbly, the nicest piece of clothing that I own. And it was this close for that blouse to go unnoticed and never land in my closet, because I went to a thrift shop looking for skirts or maybe dresses. But I had this feeling that i should look at the long-sleeved shirts, and I found this beauty. At first I thought that the ornament on the sleeves is a flock print, but no, it's like the very small and delicate net was embroidered, making a pattern similar to the ones on Victorian wallpapers; I felt like yay, that's the best day of my life ever (okay, a bit exaggerated, but it was a nice feeling), but then I was a bit worried because of "UK size 8" written on the tag (and I usually weaar size 10 or even 12). I was afraid that my shoulders won't fit and that sleeves will be too short, but they are actually a bit too long. Oh, and there's no trace of use on this blouse (if you don't count that someone removed tag with washing directions), it's perfect. <3 I usually show a moderate enthusiasm about clothing purchases (moderate when you compare it with my excitement for new books or painting/drawing materials) but I'm sooo happy with this one, as you can see from what I wrote above.
Zdjęcia to w sumie kotlet nieco odgrzewany, bo wykonane zostały prawie dwa tygodnie temu, a pojawiają się dopiero teraz, gdyż byłam nad morzem. Mogłabym zrobić z tego wyjazdu photo diary i zrobiłabym, a jakże, tylko że zdjęć brak. Trudno dokumentować swój wyjazd, gdy jest się w stajni prawie na końcu świata bez żadnych osób towarzyszących, które nie miałyby nic do roboty, jak tylko fotografować moje wzmagania z koniem, który nie chce ubrudzić kopytek (a na pastwisko zaprowadzić to stworzenie trzeba, chociaż zamiast drogi jest rzeka), z czyszczeniem żłobów (wspaniała rozrywka na około półtorej godziny - a to dopiero pierwszy żłób), czy ekspresową ewakuacją pokoju, ponieważ wybiło studzienkę.
Ale muszę przyznać, że jestem z siebie bardzo zadowolona. Jeździectwo praktykuję na serio (rekreacyjne serio, nie sportowe) od dziesięciu lat - zaczynałam właśnie w tej stajni i tam też co roku się pojawiam - i pomimo dziewięciomiesięcznej przerwy dalej pamiętam, jak się jeździ i zaczęłam na etapie, na jakim skończyłam. A nawet posunęłam się dalej, w nieśmiałych próbach skoków - zdaję sobie sprawę, że skoczenie szeregu ustawionego na siedemdziesiąt centymetrów to nie jest jakiś wielki wyczyn, ale jak dla mnie, gdy przez trzy lata walczyłam z traumą po pierwszym upadku i awersją do skakania po następnych, jest to dużo. No i znalazłam absolutnie wspaniałą kobyłę, po prostu konia moich marzeń - co prawda do najpiękniejszych nie należy (wielka klatka piersiowa, zapadłe boki, no i stoi jak krówsko), ale za to wręcz odczytywała moje myśli i reagowała na najdelikatniejszy impuls, mogłam z tym koniem zrobić co chciałam. Co nie znaczy, że z innymi nie, po prostu na tej jednej wymagało to o wiele mniej wysiłku.
No i najważniejszy powód, dla którego nie robiłam zdjęć, poza tym że byłam zalatana - jak jeżdżę konno to nie mam czasu wyglądać jak człowiek ani ubrać się jak człowiek. No i poparzyłam sobie lekko ramiona, bo przecież nad morzem słońca nie ma i filtr konieczny nie jest... Cóż.

Photos are quite old, done two weeks ago or so, and they appear just now because I was away, at the seaside. Welp, I could have made a photo diary from that trip and I would do that if only I had taken any photos. It's hard to document anything when you don't have anyone who could do that for you, while you're busy at the stable, taking out the horse which doesn't want to get its hooves dirty (but you have to get this stubborn animal to the meadow, and the only road turned into muddy river), cleaning the mangers (great activity when you are bored; an hour and a half and you are done with the first one, out of thirthy!), or trying to evacuate all my belongings from my room, which got flooded.
But I must admit, I'm very satisfied with my trip. I've been practicing horse riding for ten years now - and I started in this very stable, and I go there every year - and despite nine-months long break I still remember how to ride and started from the level where I stopped. And made some progress too, trying to do some showjumping trainings - I know, that jumping a seventy centimeters high obstacle isn't a big deal in general, but for me, after three years of having a trauma because of my first fall and some aversion for showjumping after another falls, it's a big thing. And I found absolutely stunning mare, a horse of my dreams I would say - frankly, she is not the prettiest (giant ribcage, hollow sides, and she tends to stand like a cow), but she was almost reading my thoughts and doing whatever I've wanted. That doesn't mean I didn't manage to do it with other horses, no, no, with her it was just... effortless.
And the most important reason for lack of photos, beside being busy as a bee - when I train horseriding day by day I don't have time to manage to look like a decent human being, nor to dress in a pleasant way. And I got a bit of a sunburn on my arms, because I didn't pack a sunscreen, thinking there won't be sun at the seaside... Well.

Hat - H&M || Necklaces - "Shiva" Indian shop || Rings - Six || Blouse - Thrift shop || Skirt - SheIn || Over-the-knee socks - ??? || Shoes - Random shop in Kołobrzeg

2 komentarze:

  1. Tak napomknęłaś o tym "Wiedźminie" - ta gwiazda na twej szyi to prawie tak jak ta, którą Yennefer nosi >D
    Jeeej, jaka śliczna stylówka <3 Nosiłabym! Bluzkę też bym nosiła i pierwsza mi się rzuciła w oczy (tak! Nie kapelusz, nie filuternie wyglądający kawałek ud - RĘKAWY). Tylko jakim cudem chudzino nosisz UK 10/12, czy ty masz 190 wzrostu? XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yen miała aksamitkę. Hmm, chyba wybiorę się do pasmanterii... >D
      Ojej, naprawdę aż tak ci się podoba? Mójborze, jestem naprawdę ucieszona i nieco onieśmielona <3
      Cóż, że wzrostem pomyliłaś się tylko o 10 cm xD Mam 180 cm wzrostu oraz ramiona i biodra podobnej do siebie szerokości (czyli szerokiej).

      Usuń