sobota, 3 grudnia 2016

I just want a small bell on my neck, tinkling as I walk

Stellamara - Unda (btw, Rachel Brice is in the video!)

Zastanawiam się, jakim cudem ludzie z mojego roku nie zamordowali mnie, jak weszłam do studia robią brzdęk-dzyń-dzyń-stuk-stuk. Może dlatego, że stage leaderzy byli w pobliżu. >D W każdym razie, pewną dziwną przyjemność sprawia mi noszenie rzeczy robiących hałas. Czuję się dzięki nim bardzo istotna, może trochę tajemniczo-mistyczna (bransolety, dzwoneczki i wszelkie takie dyndadła), albo też jak niemiecki oficer, postukując obcasami o podłogę kazamatów studia (za porównanie proszę dziękować mojemu bratu, ja bym na coś takiego nie wpadła, ale w sumie brzmi to tak źle że aż dobrze) >D Chociaż łączenie w jednym zdaniu (zromantycyzowanej wersji) Cyganki i niemieckiego oficera nie jest najszczęśliwsze...
Idąc jednak dalej - czasami lubię, żeby mnie było słychać. Lubię brzęczeć i szeleścić, nie dziwota, że zapisałam się na taniec brzucha (który, swoją drogą, zaczął wychodzić. Teraz pozostaje mi tylko zjebać mój progres poprzez dodanie ruchów rąk i klatki piersiowej); w sumie, to rzeczy do tańca używam jako ciuchów czy też akcesoriów na co dzień (poza zdobionym stanikiem, gdyż takiego nie posiadam. Jeszcze), bo lubię rzeczy wielofunkcyjne. Plus, chyba nikogo to już nie dziwi, zwłaszcza, że staram się te elementy miksować z czymś zupełnie z innej parafii. Wyczuwam również powiększenie asortymentu rzeczy brzęczących a błyszczących (bransolety! paski!) ku radości mojej i niewątpliwie również współstudentów >D Chyba rzeczywiście mam w sobie podświadome pragnienie śmierci, lub chociaż bycia znienawidzoną przez najbliższe otoczenie. 
Ale naprawdę, szpeju nigdy za wiele. Zwłaszcza, że moim celem jest przebranie się kiedyś, na jakąś imprezę halloweenową, za Isztar. Jest to przebranie jednocześnie bardzo proste - mnóstwo biżuterii i tylko biżuterii, ale i skomplikowane - powód ten sam. I w dodatku plan zakłada bycie Isztar schodzącą do podziemi, także ten... z każdą godziną zrzucałabym z siebie kolejne sztuki biżuterii >D

I'm wondering why people from my year didn't murder me when I entered to the studio jingling, clanging, tapping and what not with all the stuff I was wearing. Maybe presence of the stage leaders stopped their murderous instincts. >D Anyway, I get a weird sense of pleasure from wearing things that make noise. Thanks to them I feel like I'm actually really important, kind of mystrious and mystic at the same time (bracelets, bells and tassels creates such aura around oneself), or like a German officer, heels of my boots knocking on the floor of dungeons of some sort studio (you can thank my brother for making such comparison, I wouldn't have thought about it myself, it sounds so bad that it's actually good) >D But it may be not the best idea to put (romanticised verion of) a Gypsy and a German officer in one sentence...
But, moving forward - sometimes, when I'm going somewhere, I like to be heard first. I like to clang and swish - no surprise that I'm very into tribal fusion (anyway, it finally started making more sense - now I just have to fuck up my progress with my lack of ability to add hand and chest movements into dancing); to be honest, I use the particles of my bellydance attire as everyday clothes (minus an embellished bra, I don't have one. Yet), because I like versatile things. And such additions actually doesn't surprise anyone anymore, especially because I'm trying to mix those with things more... ordinary? Anyway, I sense some enlargement of my collection of things noisy and shiny (bracelets! belts!) for joy of myself and, no doubt, of my fellow students >D Well, maybe I really subconsciously wish to die, or at least to be hated by everyone around me.
But seriously, there's no such thing as too much jewellery. Especially because one day I want to go to a Halloween party dressed as Ishtar. A costume simple and complicated at the same time - for the same reason, cosisting mainly (if not only) of jewellery. And my plan is to depict Ishtar going into underworld, so... as hours pass I would get rid of different pieces of accesorries >D

Ale tak na serio, brzęczące świecidełka są kolejną rzeczą, która pozwala mi czuć się bardziej mną i jednocześnie jakby osłania mnie przed światem. Im więcej elementów - nietypowych, połyskliwych czy tam wydających dźwięki - tym bardziej uwaga jest odciągana ode mnie jako mnie. Bardzo mi to odpowiada, bo niekoniecznie mam ochotę prezentować siebie samą całemu światu. Owszem, ubiór jest manifestacją pewnej części mnie, moich gustów i fascynacji, ale też tworzy barierę osłaniającą mięciutkie wnętrze. Ponieważ ja jestem bardzo miła i mięciutka w środku.
A ten wpis zaczyna robić się wyjątkowo osobisty, no ale - mój blogasek, mogę sobie pisać co chcę, o. I w sumie mogę też decydować, kiedy to pisanie urwać. Myślę, że teraz jest dobry moment.
Może tylko dorzucę, co się ostatnio w moim życiu stało - poza tym, że deadline projektu bliski bardzo i dlatego też nie piszę postów regularnie, to jeszcze mam oparzenia II stopnia na udach. Bo nieogarnięta buła będąca studentem IV roku oblała mnie wrzącą herbatą. Także ten. Goić się to goi ładnie, ale blizny niestety najprawdopodobniej będą. Ale przynajmniej dałam radę obfocić troszkę moich ubiorów na zapas, bo teraz to tylko w szarawarach popylam z racji niemożności noszenia rajtek (ściągają bandaż). Takie to moje smutne życie ;_____;

Serious talk now, tinkling frippery is yet another thing that allows me to feel more myself and doubling as an armour to protect me from the outside world. The more elements - untypical, shiny, noisy - the less attention is focused on me as myself. I really like that, because I not necessary want to present my bare self to the world. Of course, my outfits are a manifestation of some parts of my identity, my tastes and interests, but is also a barrier, shelter for my soft inside. Because I'm soft and fluffy inside.
But this entry is getting too personal, although - it's my blog after all, I can write whatever my heart desire. But I also can decide, when to stop. And now is a good moment. Maybe I'll just quickly add what has been happening in my life recently - beside very near (and scary) hand-in date of a project, which is the main reason for lack of regular posts, I got a second-degree burns on my upper thighs, because a moron who happens to be a stage IV architecture student spilled a boiling hot tea on me. Anyway, it's healing slowly but steadily, although it's almost sure that, unfortunately, I'll have scars. But at least I've managed to took several photos of my outfits before this thing happened, because now I'm wearing only harem trousers, as I can't put anything tight-fitting on my legs, as such things are likely to pull the bandage down. And that's my miserable, awkward life. ;____;

                                                           
Necklaces - Sadir Jewellery || Bracelets - New Look || Cardigan - ??? || Blouse - Vero Moda || Belt - Wolford (?) || Skirt - Ebay || Underskirt - Thrift shop || Shoes - Conhpol 

1 komentarz:

  1. Wreszcie ktoś poza mną i współlokatorką, kto lubi robić "dzyń!" w miejscach publicznych! >D Brzękadełka i błyskotki to najlepsza rzecz, ja tak nie mogę znieść tego pędu do minimalizmu (najlepsze są"statement necklaces", które mają przełamywać ten minimalizm. Jaki statement wobec tego robię nosząc kilka takowych na raz? >D) - po co on, kiedy można połyskiwać i podzwaniać jak jakaś super mistyczna figurka, którą aż się chce postawić na półce?
    Aaa, ten piękny kiec <3 Bardzo popieram przenoszenie elementów kostiumu tribal fusion do stroju codziennego! Jak wrócę do maszyny, to zacznę sobie szyć te wielojardowe spódnice, póki co mam rozgrzebaną jedną - i mnóstwo materiałów na kolejną <3 Ale ozdobienie stanika mnie ciut przerasta D:

    OdpowiedzUsuń