niedziela, 11 grudnia 2016

Minions of darkness do the groceries for me


Miałam potuptać na koncert. Koncert wielce fajnego zespołu, łączącego drone z postpunkiem; inspirują się Earth, ale w sumie to brzmią bardziej jak Esben and the Witch, czyli milijon/10 ode mnie i jeszcze ze trzy serduszka. Zresztą można obczaić choćby zalinkowany powyżej utwór.
Jako że okazja była, koncert klimatyczny bardzo (miał być też w klimatycznym miejscu - pod mostem kolejowym; uprzedzając pytania, akustyka pod mostem ssie), to postanowiłam ubrać się jak aspirująca królowa ciemności. I tuptać tak cały dzień, ponieważ mój napięty harmonogram nie przewidywał czasu na przebranie się. Zresztą, po co w ogóle się przebierać, ekspedienci w markecie i ludzie na uczelni już chyba przywykli do tego, że jestem małym kłębuszkiem pradawnego zła  >D Ale w środku jestem puchata i słodka, oraz przynajmniej częściowo pastelowa (mózg, jelita...).
Harmonogram mój okazał się być tak napięty, że jednak na koncert nie poszłam, smutałke. Pocieszają mnie w sumie trzy rzeczy - że i tak nie posłuchałabym muzyki za bardzo, bo wspomniana wyżej ssąca mocno akustyka, że zespół jest z Glasgow, także może coś zagrają w przyszłości (a nawet na pewno, koncert w styczniu >D ), a także uniknęłam pokusy impulsywnego rzucania pieniądzem w stoisko z merchem zespołu. W sumie jest jeszcze czwarty plus, wyglądanie wielce złodupnie, ale tak trochę glamour, co pewnie by kiedyś nastąpiło, ale akurat w tamtym momencie dało mi kopa pewności siebie.
Chociaż jak patrzę na te zdjęcia, to stwierdzam że brakuje mi diademu z kwarców (takie cudo, o) i palcata >D Jedną z tych rzeczy w sumie posiadam...

I was planning to attend a concert of a band that I have recently discovered; they mix drone and post-punk, drawing their inspiration from Earth, but actually sounds more like Esben and the Witch - anyway, lots of kudos to them from me. I recommend checking them out, for example their song linked above.
As the concert was meant to be kind of a special event for me, in a special place as well (under a railway bridge; and yes, acoustic in such place sucks), I decided to (over)dress and unleash my inner queen-of-darkness-wannabe. And walk around like this for the whole day, as my busy schedule didn't allow even a tiny amount of spare time to spend on changing the outfit and makeup. Anyway, why I've even considered that, cashiers at the supermarket and my peers from school are probably already used to me being a little ball of primal evil force >D But mind you, inside I'm soft and fluffy, and at least partially pastel (you know, brain, intestines...).
Anyway, my schedule turned out to be too busy to actually go for the concert. Sad, sad. But, three things have actually cheered me up - that I wouldn't hear much of the music anyway, given the horrible acoustic of the venue, but it's a Glasgow-based band, so they may play some more gigs in here (and they actually will - in January >D ), and I avoided a temptation of impulsively throwing my money at the merch stall. And there's also another positive thing - I looked really badass, but a bit glam at the same time, what might have actually happen at some point in the future, but at that very moment it gave me a huge confidence boost and oh gods, I've need that.
But when I look at those photos right now, the whole attire would benefit from a quartz tiara (like these beauties) and a riding crop >D I actually own one of these things...
Czuję się nieco źle, publikując tak krótką, w sumie nieco suchą notkę. Ale jeszcze gorzej czuję się nie publikując nic przez dłuższy czas. Znaczy, nie jest to w sumie jakieś wszechogarniające poczucie winy, w sumie bardziej "hej, mam blogaska, w sumie to powinnam coś z nim zrobić". W sumie robienie czegoś nawet mnie cieszy. Przyjemność z planowania ubioru i noszenia go czerpałam zanim stwierdziłam że w sumie to mogę publikować - tylko publikowanie niesie ze sobą dodatkowy obowiązek, jakim jest pisanie. Nic nie denerwuje mnie tak, jak posty zawierające same zdjęcia - trudno napisać do nich jakiś konstruktywny komentarz, to raz, dwa, chociaż zapytana o to bezpośrednio zazwyczaj żywo zaprzeczam, to jednak mam pewne voyeurystyczne skłonności >D Nie w sensie erotycznym, po prostu przyjemność sprawia mi czytanie o życiu innych ludzi. Ewentualnie oglądanie cudzych mieszkań w magazynach wnętrzarskich. Albo nieśmiałe zerkanie w okna gdy idę wieczorem przez miasto.

I feel a little bit guilty for publishing something so short in terms of text. But I feel even worse for not posting anything at all for longer periods of time. I mean, it's not an overwhelming sense of guilt, more like "oh, hey, you have this blog, do something with it". And I enjoy doing something with it. Even before starting a blog, it was a pleasure for me to plan my outfits and dress up, but posting those things brings another duty - writing. Nothing grinds my gears like posts which consist only of photos - it's hard for me to write a meaningful comment for those, and, what I would probably decline if I someone asked directly - I'm a bit of a voyeurist >D Not in sexual sense though, it's just feels kind of nice and amusing to have a peak into others' life by reading their writings. Or looking at photos of people's flats in interior magazines. Or just, in a very shy manner, glancing into windows as I'm passing by on my walk home in the evening.

Necklace - Thrift shop || Rings - Six || Waistcoat - Random shop in Glastonbury || Shirt - ??? || Shorts - Thrift shop || Stockings - Primark || Shoes - Vagabond || Bag - Restyle


2 komentarze:

  1. Ło ło ło, panie jakie to dobre! Ten kołnierz! Te szorciki, które wyglądają jak pumpkin pants! Faktycznie taki power outfit, w związku z czym nie rażą mnie nawet pończochy - a zazwyczaj rażą. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby szorty miały wysoki stan, a bluzka była wtedy wsadzona za pas, ale cóż. I tak jest chędogo, gdybym była młodsza, to bym się nadal tak ubierała >D
    Tak, dopisywanie notki do zdjęć to coś, z czym i ja mam problemy D: Danie suchych zdjęć jest na szczęście poniżej mojej godności - ale przyznam, czasem kusi... XD
    Btw. napisz mi na pw na fanpejdżu swój adres w Polsce, za tydzień z hakiem będę w domu, to wyślę ci tę Bernhardtkę~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ra approves, mogę umrzeć, mój trud skończon <3
      Właściwie to nie są pończochy per se, tylko rajtki z takim nadrukiem, ale chyba muszę odgrzebać prawdziwe, bo mi nogi marzną, a przez bandaże na oparzeniach rajtek nosić nie mogę.

      Cóż, trzeba trzymać jakieś standardy >D Chociaż ja to robię głównie dla siebie. No i teraz pisanie mi nie w głowie, jak tu trzeba dwa eseje wysmarować.

      Ojej, pamiętałaś, to takie miłe <3

      Usuń